Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Walentynki po japońsku

Joanna Shigenobu
Ilustracje autorstwa Yukari
W Japonii to panie obdarowują panów na walentynki. Tak, tak i nic ani nikt tego nie zmieni - czternasty luty to tutaj bez dwóch zdań taki trochę dzień męskości, przeliczany na ilość otrzymanych czekoladek.

Kiedy parę dni temu spotkałam się z moją japońską koleżanką Emi, by spędzić czas przy kawie i przysłowiowych babskich ploteczkach, jedna rzecz nie mogła umknąć mojej uwadze. Otóż, gdy szłyśmy razem w kierunku przytulnej kawiarni, która serwuje podobno najlepszą kawę w Tokio, Emi zatrzymywała się praktycznie przed każdą witryną sklepową oferującą słodycze, czekoladki, cukiereczki i babeczki, zapakowane w najwymyślniejsze pudełeczka. Wydawała przy tym dziwne "achy" i "ochy", dodatkowo klaszcząc w swoje malutkie dłonie. No tak, przecież lada moment walentynki! W Kraju Kwitnącej Wiśni to wydarzenie nade wszystko czekoladowe, ale też kierowane dość specyficznymi zasadami. A dla Japonek oznacza prawdziwy szał zakupowy.

Ale zacznijmy od początku. Pierwszą rzeczą, która różni japońskie walentynki od tych obchodzonych w Europie czy Ameryce, jest fakt, że tutaj to panie obdarowują panów. Tak, tak i nic ani nikt tego nie zmieni - czternasty luty w Japonii, to bez dwóch zdań taki trochę dzień męskości, przeliczany na ilość otrzymanych czekoladek. I nie śmiejcie się proszę, bo panie w tym dniu mają naprawdę nie lada orzech do zgryzienia - muszą przygotować masę rożnych czekoladek, między innymi dla przełożonego, dla współpracowników, kolegów (nawet tych żonatych), no i wreszcie dla ukochanego.

Tutaj trzeba pamiętać, że czekoladka czekoladce nierówna. Każdy dostaje słodkości stosowne do swojej rangi. Koledzy z pracy otrzymują tzw. giri choco, co w przybliżeniu można przetłumaczyć jako "czekoladki podarowane z obowiązku"... choć może lepiej i subtelniej zabrzmiałoby "czekoladki podarowane po prostu z uprzejmości" i przy tym pozostańmy. Wybranek serca natomiast obdarowywany jest słodkością specjalną, przepięknie zapakowaną, nierzadko bardzo drogą, choć zdarza się, że bardziej kreatywne panie robią coś własnoręcznie.

Kiedy więc już usiadłyśmy w kawiarni, a przed nami stanęła kawa posypana suszonymi płatkami róż i cynamonem (aromat, który unosił się znad filiżanki, był wprost nie do opisania), Emi nadal zachowywała się dziwnie. Po chwili wyciągnęła z torby kilka pokaźnych objętościowo katalogów (o zgrozo, oferujących walentynkowe specjały) i jak gdyby nic, zaczęła je po prostu przeglądać. Wyglądało to tak, jakby całkowicie zapomniała o mojej obecności i zatopiła w czekoladowym świecie Willy'ego Wonki.

- Ach, jakie śliczne czekoladki? - zagadnęłam niepewnie, bo szczerze mówiąc nie uśmiechało mi się takie nijakie siedzenie. Ale mina Emi wcale do radosnych nie należała. Co gorsza, wyglądała jak jakiś wojownik na placu boju, damska odmiana samuraja. I wtedy się zaczęło!

Ponad dwie godziny wspólnej kawy, a my gadałyśmy wyłącznie o czekoladkach (właściwie był to niekończący się monolog Emi). Powinnam dostać medal, że wytrwałam do samego końca i zachwycałam się każdym kolejnym zdjęciem czekoladki, czy to w złotym, różowym czy kwiatowym opakowaniu. Przy okazji dowiedziałam się, że kolega dwa biurka dalej nie lubi czekolady nadziewanej, natomiast ten, którego biurko sąsiaduje z biurkiem Emi, już tak. Informatyk z drugiego piętra, gustuje tylko w czekoladzie gorzkiej, bo na mleczną podobno jest uczulony, a wtedy nie daj boże, na twarzy pojawić się mogą jakieś czerwony plamy. Recepcjonista natomiast jest smakoszem czekoladowych migdałów i ewentualnie, malutkich babeczek. No i "Wielki", sam szef we własnej osobie, musi dostać czekoladki okrągłe o smaku truskawkowym. Żaden inny kształt czy smak nie wchodzi w grę. Odpadają więc czekoladowe stożki, kwadraty czy trójkąty.

I tak przez cały czas, Emi mówiła i mówiła... Wymieniła jakieś czterdzieści osób, opisując dokładnie ich czekoladową naturę i upodobania. Podobno Emi, wraz z innymi paniami z biura, zatańczy też i zaśpiewa w tym dniu "choco song", czyli czekoladową piosenkę. O szczegóły jednak nie pytałam, chyba wystraszyłam się odpowiedzi - no bo skoro mieliśmy już w Japonii premierę walentynkowego samochodu, opływającego ze wszystkich stron czekoladą, to co może być dalej? No właśnie...

Joanna Shigenobu

bydgoszczanka, obecnie mieszka w Tokio. Żona Japończyka, mama 7-letniego synka. Napisała książkę o miłości Europejki i Japończyka, która została przetłumaczona na język japoński. Poetka i wielka entuzjastka teatru japońskiego. Współpracuje z grupą teatralną Hibiki Family.


Ilustracje autorstwa Yukari

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!