
Kto jednak choćby tylko trochę zna historię piłki, wie, że na igrzyskach nigdy nie było z nią normalnie. To i historia konfliktów z FIFA i krajowymi federacjami, i 30 lat zakłamania (nazwijmy rzecz po imieniu: świadomego, także z udziałem Polaków, oszukiwania zasad amatorstwa), i ostatnio regulaminowych absurdów, nieznanych w innych dyscyplinach. Efekt? Na prawie trzydzieści turniejów, tylko o trzech można powiedzieć z dużą dozą pewności, że wygrał je naprawdę najlepszy zespół globu - w 1924 i 1928 roku Urugwaj, a w 1952 Węgry. W innych specjalnościach też zdarzały się mącące obraz wyjątki (basket do czasu dream - teamu z NBA, kolarstwo i boks podzielone na amatorów lub pseudoamatorów i „profi”), ale z zasady sprawa była jasna: mistrz olimpijski w sprincie, szabli czy zespół siatkarzy był najlepszy na świecie. W futbolu odwrotnie - z reguły wiadomo było, że złoci medaliści najlepsi na świecie nie są.
W to, że do 1980 najlepiej w piłkę grają towarzysze radzieccy, Jugosłowianie, następcy węgierskiej „Złotej jedenastki”, Polacy i Czechosłowacy, nie wierzyła chyba nawet socjalistyczna propaganda. Później zmieniono zasady, do olimpijskiej piłki dopuszczając zawodowców, ale… tych spoza Ameryki Płd. i Europy. Czyli, jak ktoś grał i zarabiał na życie w Milanie, ale był Nigeryjczykiem, mógł zostać mistrzem igrzysk. Jego kolega - Włoch - nie. I potem kolejna zmiana: zaproszenie tylko dla młodzieży do lat 23 plus trzech starszych z każdej drużyny.
W ten sposób w Atenach o brąz grali amatorzy z Iraku przeciwko Włochom z Chiellinim i Pirlo, w Pekinie złoto zdobywali Messi, Riquelme i Aguero, a cztery lata temu mało znani Meksykanie ograli w finale Brazylię z Hulkiem, Oscarem i Pato. Zresztą „Canarinhos” nigdy nie wygrali igrzysk. Teraz sięgnęli nawet po Douglasa Costę i Neymara. Na turniej, w którym zagrają także amatorzy z Fidżi...
Nieporadna zabawa piłką na igrzyskach trwa. Od 116 lat olimpijska rodzina nie bardzo wie, co z tym najpopularniejszym na świecie dzieckiem zrobić...