<!** Image 1 align=left >Starsi kibice pamiętają rok 1975 i hokejowe mistrzostwa świata w katowickim „Spodku”. Pechowo spadliśmy wtedy z grupy A, ale i tak w głowach przede wszystkim pozostało wspomnienie cudu - zwycięstwa Polaków nad radziecką „sborną” na inaugurację turnieju.
Dla kibiców hokeja w USA taki cud nastąpił pięć lat później. Amerykańska reprezentacja na igrzyska w Lake Placid, zmontowana siedem miesięcy wcześniej z nikomu nieznanych graczy ligi akademickiej, w półfinale pokonała „sborną” 4:3. Michajłow, Charłamow, Pietrow, Krutow, Malcew, Kasatonow, w bramce Tretiak. Po 25 latach nadal pamiętam te i kilka innych nazwisk. Byli to wówczas najlepsi hokeiści na świecie, grający ze sobą od lat i na dodatek mocno politycznie umotywowani do walki z Amerykanami. Niedługo przed igrzyskami nastąpił terrorystyczny atak na amerykańską ambasadę w Teheranie, a ZSRR zaangażował się militarnie w konflikt w Afganistanie. Krótko po igrzyskach w Lake Placid ruch olimpijski rozpadł się na wiele lat.
Do tamtych czasów wraca w ubiegłorocznym filmie „Cud w Lake Placid” Gavin O’Connor. Za oceanem jego opowieść stała się filmowym hitem, zarabiając w trzy tygodnie prawie 20 milionów dolarów. Ale raczej nie polityczny podtekst zadecydował o sukcesie filmu, bo ten motyw nie jest w filmie aż tak mocno wyeksponowany.
Film opowiada o swoistej szkole charakterów. Herb Brooks (w tej roli Kurt Russell - jedyny znany aktor w obsadzie) ma bolesny punkt w życiorysie. W 1960 r. kandydował do drużyny olimpijskiej, ale wypadł z niej tuż przed igrzyskami. Teraz, jako coach reprezentacji, ma poprowadzić przygotowania chłopców do igrzysk. Wie, że dysponuje graczami słabszymi niż rosyjskie asy. Aby móc się z Rosjanami mierzyć, musi zatem postawić na żelazną kondycję i stworzyć zgrany team. I właśnie o tworzeniu zespołu, kształtowaniu się charakterów i zawiązywaniu przyjaźni opowiada „Cud w Lake Placid”.
Pod względem artystycznym nie jest to dzieło wybitne. Przedstawia klasyczny schemat. Coach najpierw jawi się jako kat, który chce odreagować dawne niepowodzenie i samemu sobie udowodnić, że jest coś wart. Potem jednak wszyscy przekonują się, że ciężka praca ma sens i przynosi efekty. A i sam Brooks pokaże, że potrafi być nie tylko surowym szefem, lecz i podporą oraz wzorem dla młodych hokeistów. Czyli opowiastka o sporcie, jakich wiele. Ale przyjemnie się ją ogląda.