O tej sprawie pisaliśmy 30 października w publikacji: „Jak bydgoski dealer Volvo wcisnął torunianinowi nowe auto po liftingu”, deklarując śledzenie sprawy w sądzie. Przypomnijmy, że poszkodowany przedsiębiorca złożył w bydgoskiej prokuraturze Bydgoszcz-Północ (w listopadzie ub.r.) zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa wyłudzenia pieniędzy na szkodę jego toruńskiej spółki, wskutek celowego wprowadzenia w błąd przez dealera.
Prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa, twierdząc, że „pokrzywdzona spółka nabyła prawie roczny pojazd z kilkunastotysięcznym przebiegiem w cenie o 30 tys. zł niższej od rynkowej, więc musiała ona uwzględniać wystąpienie szkody”. Kowalski odmowę zaskarżył. Skutecznie, bo bydgoski sąd nakazał uzupełnienie śledztwa.
PRZECZYTAJ:Czy kupując nowe auto z renomowanego salonu trzeba mieć doradcę?
Śledczy mieli ustalić, czy nabywcę poinformowano o powypadkowej przeszłości auta i zakresie napraw, oraz powołać biegłego, który ustali wartość volvo przed i po wypadku.
W lipcu prokuratura umarza jednak śledztwo z uwagi na brak znamion przestępstwa i tak to uzasadnia: „Uzyskano opinię, w której biegły sądowy w dziedzinie techniki samochodowej określił wartość volvo na 164.100 zł, uwzględniając rynkowy ubytek pojazdu z uwagi na wcześniejszą naprawę”.
Radosław Kowalski umorzenie zaskarżył i w ubiegły wtorek sąd znów przyznał mu rację. Na poprzedniej rozprawie wyszło na jaw, że opinia, którą przygotował dla prokuratury biegły Marcin Borczuch, dotyczyła innej wersji auta i dopiero w ubiegły wtorek biegły przedstawił tę właściwą.
Ustalił, że wartość rynkowa auta w czasie, gdy trafiło ono do spółki Kowalskiego, wynosiła przed kraksą 159.400 zł, a po naprawie szkody obniżyła się do... 153.800 zł, więc płacąc dealerowi za volvo 164.100 zł, klient nadpłacił ok. 11 tys. zł. Sędzia uznał, że pokrzywdzonego wprowadzono w błąd i kolejny raz nakazał prokuraturze kontynuację śledztwa.