<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/maka_wojciech.jpg" >Nie wiem, czy to tylko wypadek przy pracy, czy chęć naciągnięcia klienta, czy też może celowe działanie, mające na celu ściągnięcie kasy od osoby, która jest właścicielem samochodu. Gdyby się dobrze zastanowić, można dokopać się jeszcze jednego pomysłu na wyjaśnienie tej sytuacji - bałagan w papierach na biurku ubezpieczyciela.
Jak to bowiem możliwe, że osoba teoretycznie i praktycznie niemająca żadnego związku z pojazdem byłej konkubiny musi ponosić koszty spowodowanej przez nią stłuczki? Widziałem dokumenty, z których wynika, że te koszty to ponad 200 złotych, bo już zdążono naliczyć odsetki, a największa kara - zabranie 60-procentowej zniżki za dwadzieścia lat bezszkodowej jazdy. I wszystko udowodnione poprzez podanie podstaw prawnych. Nieważne, że to absurd, bo skoro może i jest luka prawna, to ubezpieczyciel ją wykorzystuje. Bo ma z tego kasę. <!** reklama>
Rozmawiałem też wczoraj z innym ubezpieczyciele innej firmy, który usłyszawszy tę historię złapał się za głowę i soczyście przeklinał. „Z jakiej paki?” „Bzdura”. To tylko najlżejsze z określeń, które usłyszałem. Co można zrobić? Iść do sądu i zwyczajnie sprawę konkubiniej stłuczki wygrać. Pytanie tylko, czy tak powinna wyglądać droga zwykłego, normalnego obywatele tego wolnego i praworządnego kraju? Moim zdaniem - nie.
Tak czy inaczej, polecam poniedziałkowy dyżur w „Expressie”, podczas którego nie tylko takie kwiatki będzie można próbować wyjaśnić.