Bomba wybuchła w ubiegłym roku. Micros, z siedzibą na bydgoskich Glinkach, przestał płacić zatrudnionym przez siebie ludziom za pracę.
- Sprzątałam głównie klatki w blokach w Fordonie - opowiada Zofia Z. (nazwisko do wiadomości redakcji). - Zatrudniano mnie najpierw na umowę-zlecenie dwa razy, potem na czas określony, już etatowo. Potem znów na umowę-zlecenie. Nigdy nie widziałam na własne oczy żadnego z właścicieli firmy. Umowy do podpisu przywoził nam kierowca... Nawet kiedy były sprawy sądowe o upadłość firmy, też się nie pojawiali...
**PRZECZYTAJ:
Na Wojska Polsksiego płonął samochód**
Zakaz własnego biznesu
W ubiegłym roku zdesperowani ludzie zaczęli protestować pod siedzibą Microsu - dopiero teraz wiadomo, że niewielki dom na bydgoskich Glinkach jest obciążony 14 hipotekami. W sierpniu ub. roku sąd w Bydgoszczy orzekł wobec Józefa L., głównego udziałowca Microsu, zakaz prowadzenia własnej działalności gospodarczej przez kilka najbliższych lat. Sąd oszacował, że spółka ma zobowiązania płatnicze wobec tysiąca osób w całym kraju.
„Obiektywnie” nie da się
Postać, która zaczęła potem pełnić obowiązki właściciela spółki, w pisemnym oświadczeniu stwierdziła, że nie jest w stanie uregulować należności, bo żaden bank nie da już Microsowi kredytu, a rachunki zostały zajęte przez ZUS. Nazwała to „przyczynami obiektywnymi”...
Z WUP do sądu
- Praktycznie na tym się wszystko skończyło - opowiada Zofia Z.- Od komornika dostałam tylko sto złotych, bo tyle udało mu się ściągnąć. Micros zalega mi 3,5 tysiąca złotych za dwa miesiące pracy. Nie mam nadziei na odzyskanie tych pieniędzy, a są mi bardzo potrzebne... Mam zadłużone mieszkanie.
Co mogą zrobić pracownicy byłego Microsu? Część odzyskała swoje pieniądze, inni zaczęli upatrywać sposobu na ich zdobycie w Wojewódzkim Urzędzie Pracy w Toruniu. Tyle że zaczął on odmawiać wypłat z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Socjalnych, bo... nie miał z Microsem nic wspólnego.
- Oddam sprawę do sądu, może zmusi on WUP do wypłaty pieniędzy - mówi Zofia Z.
