MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tysiąc dolarów za kilogram piłkarza

Małgorzata Oberlan
Małgorzata Oberlan
Nieporównywalne z polskimi budżety klubów na transfery, premie przywożone w walizkach, mordercze treningi siłowe i surowe kary za przewinienia - tak wygląda ekstraligowa piłka nożna na Ukrainie.

Nieporównywalne z polskimi budżety klubów na transfery, premie przywożone w walizkach, mordercze treningi siłowe i surowe kary za przewinienia - tak wygląda ekstraligowa piłka nożna na Ukrainie.

<!** Image 2 align=none alt="Image 189353" sub="Dziś Paweł Hajduczek gra w Chojniczance Chojnice. Przez trzy i pół roku walczył na murawach ukraińskich klubów ekstraligowych. Poznał doskonale, czym jest tamtejszy trening siłowy. I zarobił niezłe pieniądze. fot. Jacek Smarz">

Paweł Hajduczek, dziś zawodnik Chojniczanki Chojnice, przez trzy i pół roku grał na Ukrainie. Z Tawriją Symferopol wywalczył puchar tego kraju (sezon 2009/2010), z Metalurgiem Zaporoże (2010/2011) bił się o utrzymanie w ekstralidze.<!** reklama>

- Ile zarabia się w takich klubach? Kontrakty negocjowane są indywidualnie, ale nasze podstawowe wynagrodzenia wynosiły około 25 tysięcy dolarów miesięcznie. Do tego dochodziły nie byle jakie premie za wygrane mecze, wypłacane nie tylko przez nasze kluby - uchyla rąbka tajemnicy Hajduczek.

Kucharce też się należy

Osobne premie, gdy tylko miał chęć, potrafił wypłacić piłkarzom Siergiej Kunicyn, dyrektor klubu Tawrija, a równocześnie mer Sewastopola. Niekoniecznie za wygraną - zdarzało się i za cenny remis. Kunicyn miał gest. Po meczach nierzadko zapraszał drużynę do swojej VIP-owskiej loży na poczęstunek.

- Inne premie, grając w Symferopolu, mieliśmy okazję dostawać od drużyn, takich jak Szachtar Donieck, Dynamo Kijów, Metalist Charków. One wówczas biły się o mistrzostwo ligi i potrafiły zapłacić nam za korzystny dla siebie rezultat meczu z ich rywalami. Tak działo się i dzieje na Ukrainie, to powszechna praktyka - wyjaśnia Hajduczek.

Świetnie zarabiający piłkarze klubu Tawrija, gdy inkasowali premie, odpalali też dole pracownikom klubu i bazy sportowej. - W ten sposób swoje premie dostawali też pracownicy obsługi, księgowa, kucharka, sekretarka - dodaje sportowiec. - W Polsce to pewnie dziwi, ale tam było takim gestem solidarności. Naprawdę czuliśmy się wspólnotą.

Pieniądze, którymi operują ukraińskie kluby z czuba ekstraligowej tabeli, grające w europejskich pucharach, są nieporównywalne do polskich. Stoją za nimi właściciele klubów - oligarchowie z bajecznymi majątkami. Za Szachtarem - Dinat Achmetow (branża: metalurgia, majątek szacowany na 6,6 mld euro), za Dnipro Dniepropietłowsk - Ihor Kołomojskij (metalurgia i ropa, 1,64 mld euro), za Tawriją - Dmitrij Firtasz (Ros- UkrEnergo czyli gaz, 182 mln euro), za Dinamo Kijów - bracia Ihor i Hrihorij Surkisowie (energetyka i finanse, 170 mln euro) i tak dalej, i tak dalej.

Płacą i wymagają

Na Ukrainę Paweł Hajduczek trafił z Olimpiakos Volos, drugoligowego klubu greckiego. Tam trenowało się raz dziennie, po treningach chodziło się na kawę i, generalnie, żyło się na luzie. Jak to w Grecji...

- Na Ukrainie czekał na mnie inny świat, o którym nie do końca miałem pojęcie. Przeskok był ogromny - wspomina. - Najkrócej mówiąc: Ukraińcy dobrze płacą, ale i dużo wymagają. Większość polskich piłkarzy nie zdaje sobie sprawy chociażby z tego, jaką wagę przykłada się tam do treningów siłowych i dyscypliny.

Trzy razy w tygodniu treningi w Tawriji odbywały się dwa razy dziennie. W pozostałe dni - raz. Codziennie piłkarze wyruszali z Symferopola do bazy sportowej, znajdujcej się poza miastem. Tam ćwiczyli, ale i mieli do dyspozycji basen, saunę, siłownię, stołówkę, salę kinową, sale gier i, oczywiście, hotel. Korzystali z niego podczas zgrupowań przed meczami.

Trener Myhajło Fomienko (były reprezentant ZSRR; w latach 70. zawodnik Dynama Kijów - najsłynniejszego klubu Ukraińskiej SRR) każdy trening nagrywał, a później analizował pod kątem wykonywanej przez piłkarzy pracy, zmęczenia, techniki.

- Treningi fizyczne, odbywające się zazwyczaj w czwartki, były zdecydowanie cięższe niż w Polsce. Pamiętam biegi na pełnym gazie od „szesnastki” do „szesnastki”, czyli przez 80 metrów boiska, z partnerem siedzącym na plecach. Albo gry totalnym pressingiem, na całej długości stadionu, w układzie czterech na czterech - wylicza Hajduczek.

Wtedy wydawało mu się, że to nieludzka wręcz harówka. Zmienił zdanie, gdy porozmawiał z piłkarzami Wołynia Łuck. Trenujący ich Witalij Kwarciany organizował swoim podopiecznym biegi z przymocowanymi w pasie oponami od traktorów albo intensywne ćwiczenia, podczas których piłkarze byli obciążeni wojskowym sprzętem.

Pasza daje więcej

Każdego dnia przed treningiem piłkarze grąjcy w klubie Tawrija przechodzili badania. W pierwszej kolejności ważono ich i mierzono ciśnienie.

- Przy wzroście 187 centymetrów miałem prawo ważyć maksymalnie 83 kilogramy. Jeden więcej oznaczał karę w wysokości tysiąca dolarów. Dotyczyło to nas wszystkich - opowiada sportowiec. - Identyczna kara groziła za ciśnienie skurczowe dobijające do 140, bo oznaczało to nieprzygotowanie do treningu, a konkretnie - podejrzenie, że poprzedniego dnia piło się alkohol. Tysiąc dolarów można było też zapłacić za nieuzasadnione spóźnienie się na trening.

Wszystkich tych zasad skrupulatnie przestrzegano. Wagi i ciśnienia pilnował klubowy lekarz (dawało się z nim utargować najwyżej pół kilograma nadwagi, nie więcej). Czasu treningowego - trener.

Dlatego zawodnikom zdarzało się pędzić na treningi na złamanie karku. Paweł, nazywany przez kolegów i kibiców Paszą, pamięta taką sytuację. - Właśnie wymieniłem dolary na ukraińskie hrywny. Najmniejszy nominał, jaki przy sobie mam, to 200 hrywien. Pędzę autem do bazy, żeby nie spóźnić się na trening, a tu zatrzymuje mnie policjant. Tak się zagalopowałem, że pojechałem pod prąd - wspomina. - Co miałem robić? Dałem w rękę mundurowemu 200 hrywien i zdążyłem na czas. Następnego dnia na tego samego funkcjonariusza trafił kolega z drużyny, Laki Idahor, który przekroczył dopuszczalną prędkość. Myślał, że 50 hrywien załatwi sprawę, ale usłyszał: „Pasza Hajduczek daje więcej”. Koledzy nie mogli mi darować, że tak podbiłem stawkę...

Królestwo za banię

Chwile, których nigdy nie zapomni? Przynajmniej kilka.

Pierwszy mecz w Symferopolu, w którym wyszedł w pierwszym składzie. Tawrija pokonała wtedy Szachtar Donieck 3:2. On strzelił bramkę na 2:0.

Zdobycie Pucharu Ukrainy w sezonie 2009/2010. W finałowym meczu piłkarze Symferopola pokonali Metalurg Donieck 3:2 po dogrywce. Niesamowite emocje, szał kibiców, szampany w szatni i świętowanie do białego rana. Z czystym sumieniem.

Odnowa biologiczna w Jałcie, jakieś 60 kilometrów od Symferopola. Drewniane domki, a w nich opalane drewnem banie (łaźnie). Dwóch masażystów do dyspozycji. Najpierw wcierają w ciało peeling, przygotowany z miodu i gruboziarnistej soli. Nacierają „wieńkami”, czyli brzozowymi witkami. Schładzają zimną wodą, masują. No, królestwo oddałby człowiek za taką banię...

Podobnie jak za ponowne wejście do kadzi z krymskim leczniczym błotem, po którym człowiek czuje się jak młody bóg.

Smaki, za którymi Paweł Hajduczek tęskni? Trudno wszystkie wymienić. Ale na pewno: czerwony i czarny kawior. Dla dietetyka źródło najwyższej jakości białka. Dla smakosza - niebo w gębie. No, i rewelacyjny nabiał od babuszek (zero konserwantów) oraz miód w plastrach.

- Sam się dziwię, że trzymałem tam wagę - śmieje się Hajduczek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!