To było tak: w jednej z bydgoskich szkół nauczyciel przyłapał ucznia na podbieraniu zupy w stołówce. „Co się, młody wilku, dzieje?” - zapytał nauczyciel. Okazało się, że chłopak był głodny po zajęciach WF. A w domu siedziała bieda... Są takie siły polityczne w Polsce, które twierdzą, że czerwcowy raport GUS o ubóstwie został celowo niemal utajniony, ponieważ jest niekorzystny dla rządu. No bo tak - rząd mówi, że jesteśmy coraz bogatsi i obrastamy w ekonomiczne piórka, a GUS - że 2,6 mln ludzi w kraju żyje poniżej granicy biedy. I że od 2008 roku tych ludzi jest coraz więcej.
<!** reklama>
Raport faktycznie jakoś przemilczano, pewnie dlatego, że wtedy wszyscy bardziej martwili się o autostrady i Euro niż o głodne dzieci w szkołach. Jak już te zmartwienia minęły, a drużyna rządowa przestała „haratać w gałę”, trzeba było wrócić do rzeczywistości. Na tych najuboższych czekała niespodzianka. Drużyna premiera hojnie postanowiła podnieść utrzymującą się niezmiennie od 2004 roku poprzeczkę minimalnego dochodu na osobę w rodzinie. Jak ktoś ma dochód poniżej 539 zł, to zasiłek mu się należy. Operacja ta spowodowała, że do MOPS-ów przychodzi więcej niż do tej pory ludzi. Bo grupa tych uprawnionych do zasiłków rodzinnych wzrosła.
Czy podniesienie poprzeczki z poziomu 504 złotych do aż 539 zł w tym roku, a w następnym o kolejne 30 zł, to dobry czy zły znak? Podliczymy wszystkie słupki z podwyżkami z ostatniego roku i dodajmy kurczący się rynek pracy, podsumujmy... wyskoczy nam wynik.
Wychodzi, że to taka jałmużna na biedę.