Przeraźliwy hałas w momencie uderzenia i złowroga cisza po wypadku. To wryło im się w pamięć. Bydgoszczanie, którzy ocaleli z katastrofy kolejowej pod Szczekocinami, długo będą dochodzić do siebie.
<!** Image 2 align=none alt="Image 186379" >
- Człowiek próbuje sobie z tym poradzić, ale koszmar wraca - opowiada 50-letni Andrzej Józefczyk, bydgoszczanin ocalały z katastrofy, w której 16 osób zginęło, a ponad 50 odniosło obrażenia.
<!** reklama>
Mężczyzna podróżował wraz z 76-letnim ojcem, Edwardem. Wracali z pogrzebu. Do pociągu wsiedli w Rzeszowie i mieli nim dotrzeć bezpośrednio do Warszawy, ale w Krakowie konduktor zarządził nieplanowaną przesiadkę.
- Później dowiedziałem się, że skład, do którego wsiedliśmy w Krakowie, uczestniczył w wypadku. Jadąc z Warszawy do Przemyśla, miał potrącić mężczyznę - mówi pan Andrzej.
Pechowy pociąg
Faktycznie, pod koła pociągu Intercity TLK „Jan Brzechwa” ok. 6.30 w sobotę, tuż za Warszawą rzucił się 47-letni Edward T. Skład został zatrzymany w Krakowie, skąd po południu zabrał pasażerów jadących do Warszawy. Tego celu podróży pechowy pociąg również nie osiągnął.
- Syn wyszedł na korytarz i bardzo długo rozmawiał przez komórkę - relacjonuje ostatnie chwile przed tragedią Edward Józefczyk. - W naszym przedziale jechało jeszcze dwóch Ukraińców. Chciałem wyjść do ubikacji, ale coś mi mówiło „nie idź, poczekaj chwilkę”. Dwadzieścia sekund później nastąpiło uderzenie.
Ojciec i syn wybrali trzeci wagon za lokomotywą, przedział pośrodku. Ten przypadkowy wybór okazał się dla nich szczęśliwy. Pasażerowie, którzy zajęli miejsca bliżej czoła pociągu, ponieśli śmierć lub zostali ranni.
- Naprawdę nie wiem, dlaczego właśnie my przeżyliśmy - mówi Andrzej Józefczyk.
Krótko przed zderzeniem mężczyzna skończył rozmawiać z żoną przez telefon i wrócił do przedziału. To uratowało mu życie. Gdyby w momencie zderzenia pociągów nadal stał na korytarzu, zostałby zgnieciony.
- Korytarz był zmiażdżony. Kątem oka widziałem głowę mężczyznę z przedziału obok. Jego ciało było zakleszczone, a głowa wystawała na korytarz - Andrzej Józefczyk nie jest w stanie dokładnie odtworzyć przebiegu tragedii. Pamięta tylko, że uderzeń było kilka. Następowały seriami w krótkich odstępach.
- Nadal to słyszę. Bum, bum, bum i zgrzyt, jakby coś się zaklinowało. Ten dźwięk był najgorszy - wspomina.
W chwili wypadku ciała pasażerów zachowywały się jak szmaciane kukły.
- Koziołkowaliśmy i obijaliśmy się o siebie i o ściany. Słychać było rumor. Nikt nie wiedział, co się dzieje. Koniec świata chyba - mówi pan Edward. Potem nastąpiła przeraźliwa cisza. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach dało się słyszeć jęki i wołania o pomoc.
Okrutny widok
- Wyjrzałem przez okno i pomyślałem, że zaraz spadniemy. Nasz wagon leżał na innym i był przechylony. A przed sobą zobaczyłem dwie pogruchotane lokomotywy. To był okrutny widok - mówi Andrzej Józefczyk.
Pomoc przyszła po kilkudziesięciu minutach. Dwaj obywatele Ukrainy zeszli po drabinie o własnych siłach. Panu Edwardowi musieli pomóc strażacy. Miał połamane żebra i stłuczenia na całym ciele. Jego syn opuścił przedział jako ostatni.
Bydgoszczanie trafili do szpitala w Myszkowie k. Zawiercia, gdzie spędzili cztery dni. Nie licząc złamanych żeber pana Edwarda, nie odnieśli poważniejszych obrażeń. Sa jedynie poobijani. W środę wieczorem wrócili do domu. Nie obyło się bez łez. Bliscy ocalonych płakali ze szczęścia.