<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/warta_ryszard.jpg" >Historia plamy na Wiśle, która przepłynęła sobie przez Toruń, jako żywo przypomina sprawę trupa w Cisie, opisaną w jednej z wczesnych, przedszwejkowskich humoresek Jaroslava Haška. Oto kłusownicy upolowali niedźwiedzia, obdarli ze skóry, obcięli łapy i tak okaleczone ciało, dla zatarcia śladów, wrzucili do Cisy. W wyniku różnych, mało sympatycznych, biologicznych procesów cielsko zwierzęcia przypominało topielca, dłuższy czas przebywającego w wodzie. Spostrzeżono go, ale żandarmi z posterunków w kolejnych miasteczkach nad rzeką nie mieli ochoty ani na wyławianie zwłok, ani na oddawanie się związanej z tym biurokracji. Uznawali więc, że to nie ich problem, tylko tych z następnego miasteczka. Bo i tak ciało niechybnie tam dopłynie. W końcu gdzieś w dole rzeki topielca wyłowiono.
<!** reklama right>Wezwany medyk ustalił, że ciało ofiary należało do dobrze zbudowanego mężczyzny, który zmarł śmiercią gwałtowną i był wyznania starozakonnego. Koszty pogrzebu pokryła miejscowa gmina. CK Monarchii ani CK żandarmów dawno już nie ma, niedźwiedzi w węgierskich lasach też już mniej, ale przetrwały CK nawyki, ze spychologią stosowaną na czele. Strażnicy miejscy zwalają na policjantów, policjanci na strażników, gdzieś po drodze jest jeszcze straż pożarna i cała infrastruktura reagowania kryzysowego. Kto powinien zająć się sprawą, a komu się nie chciało? Tego jeszcze nie wiadomo. Jasne jest tylko, że plama śmierdziała. Podobnie, jak cała ta sprawa.