W niedzielę wpadła mi do ręki pewna książka - nie mam zielonego pojęcia czy jest dobra, czy jest zła. Zdołałam przeczytać tylko kilka stron. Odłożyłam ją, żeby przespać się z niezwykle oryginalną definicją karmy. Nigdy jeszcze z podobnym stwierdzeniem się nie spotkałam. Wożę się więc z nim do pracy, do sklepu, na kawę, na spacer...
W definicji tej pojawia się pojęcie myślokształtów - małych, subtelnych energii, powstających z naszych myśli. Jeśli myślimy o rzeczach dobrych i przyjemnych, to wokół nas krążą same przyjazne energie; rodzą się delikatne, baśniowe elfy. Kiedy jesteśmy chamscy, złośliwi, zazdrośni i agresywni, zbierają się przy nas energetyczne, zawistne i z natury nieobliczalne trolle. W pierwszym przypadku odczuwamy bezgraniczne szczęście i chcemy przewracać świat do góry nogami. W drugim, wpadamy w skrajną depresję. To jest właśnie (zdaniem autorki owej książki) karma, którą sami sobie... wymyślamy!
<!** reklama>
Jakie karmy tworzą dla siebie; parkingowy spod Jurasza i właściciel firmy, którzy starają się zarobić nawet na niepełnosprawnych? Wyobrażacie sobie to Państwo?
Już im współczuję. Jakoś nie ciągnie mnie do podobnego towarzystwa - trolle przecież są nie tylko złośliwe! One są brzydkie! A ja... jestem estetką. Warto pamiętać o jeszcze jednym - myślokształty powstają także wtedy, kiedy wypowiadamy słowa. Każdy z nas, każde słowo widzi inaczej i kojarzy z czymś innym. Jeśli kłócimy się o coś, to - jak dowodzi księga - nie o słowa, tylko o ich wyobrażenie.