Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Triatlonistka, blogerka, nauczycielka. Aleksandra Tatulińska z Bydgoszczy, czyli prawdziwa kobieta z żelaza

Mariusz Sepioło
Wiedziałam, że jestem konsekwentna, ale nie sądziłam, że potrafię być aż tak uparta i zdeterminowana. To miłe, kiedy mężczyźni mi mówią, że nigdy w życiu nie dokonaliby tego, co ja - przyznaje Aleksandra Tatulińska, autorka bloga ocotubiega.pl, nauczycielka, biegaczka, która ukończyła wyścig Ironman.

Z Aleksandrą Tatulińską, nauczycielką, blogerką i kobietą z żelaza, rozmawia Mariusz Sepioło

Opowiedz mi o wyzwaniu.
Przez całe zawodowe życie uczyłam w gimnazjum. Po reformie edukacji zaczęłam uczyć w klasie czwartej szkoły podstawowej. I przeżyłam szok. Mówiłam do 9-latków językiem, którym wcześniej posługiwałam się z gimnazjalistami i okazywało się, że te maluchy mnie nie rozumieją. Z nastolatkami można operować bardziej złożoną metaforyką, a dzieci wszystko odbierają dosłownie. Musiałam zacząć wykorzystywać zupełnie nowe narzędzia i metody, by w ogóle do nich dotrzeć. Z tym problemem mierzyłam się nie tylko ja, ale większość koleżanek i kolegów w podobnej sytuacji. Ta zmiana była dla mnie największym wyzwaniem w zawodowej karierze.

Ale Ty wyzwań się nie boisz.
Nie, ale widzę, ile mnie ta zmiana kosztuje. Wiesz, dziś wracam po pracy i ze zmęczenia muszę się zdrzemnąć. Nie znałam tego stanu przez czternaście lat. Nie twierdzę, że praca w gimnazjum była łatwa. Była inna. To tak, jakby lekarza, który przez całe życie specjalizował się w leczeniu serca, nagle skierować na oddział neurologiczny. Da sobie radę, ale przystosowanie się do nowej sytuacji będzie bardzo trudne.

Gimnazjum było dobrym czasem dla uczniów, naturalnym łącznikiem między podstawówką i liceum.

Wytworzył się pewien stereotyp, że gimnazjum to miejsce, w którym rodzą się patologie i dysfunkcje społeczne.
A czy twoje gimnazjum takie było?

Nie.
Sam widzisz, ile w tym stereotypie prawdy. Ja mam to szczęście, że pracuję w szkole bezpiecznej i przyjaznej uczniom. Uczymy samodzielności i umiejętności odnalezienia się w dorosłym życiu. W każdej klasie jest co najmniej troje uczniów niepełnosprawnych. Czerpią z tego zarówno dzieci niepełnosprawne, które mogą się uspołeczniać, jak i te w pełni sprawne, które uczą się tolerancji. Rozmawiamy, konsultujemy różne sytuacje na przykładach. Poświęcamy temu każdą godzinę wychowawczą, wspólnie jeździmy na wycieczki czy wychodzimy na zajęcia dodatkowe. Robimy to razem, ucząc się od siebie nawzajem. W tym roku jako polonistka „żegnam” ostatni rocznik gimnazjum i już myślę, jakie sukcesy będą odnosić moi uczniowie w przyszłości.

Triatlonistka, blogerka, nauczycielka. Aleksandra Tatulińska z Bydgoszczy, czyli prawdziwa kobieta z żelaza
Tomasz Czachorowski

Jaki rocznik wypuszczasz w świat?
Dobrze przygotowany do życia. Lekcje przepracowujemy zawsze intensywnie od pierwszej do czterdziestej piątej minuty. Dużo dyskutujemy. O życiowych wyborach czy przyszłości. Oni są… spokojni. Nie mówię o spokoju wobec tego, co czeka ich w liceum, gdzie od września spotkają się dwa roczniki. Mówię o dojrzałości, mądrości, samodzielności. Kiedy odwiedzają mnie czasem moi absolwenci, opowiadają o swoich doświadczeniach z nauczycielami na innych szczeblach. Dlatego wiem, jak ważne jest, by trafić na człowieka z pasją i miłością do tego zawodu, który potrafi rozwijać ich talenty. W każdej profesji są artyści i rzemieślnicy.

Co decyduje o tym, że nauczyciel jest artystą, a nie rzemieślnikiem?
To, czy potrafi wychodzić poza schematy.

Zadaniem każdego nauczyciela jest realizacja podstawy programowej. Ale prawdziwą miarą jego pracy jest to, jaki ma pomysł na każdą lekcję.

Moja śp. opiekunka stażu w pierwszym roku mojej pracy powiedziała: „Ola, pamiętaj, lekcja to teatr jednego aktora”. Niezwykle ważne jest, jak nauczyciel tę lekcję prowadzi, czy jest otwarty na zmiany, czy słucha. Nie zawsze w pełni udaje się zrealizować scenariusz, ale to, co uda się osiągnąć po drodze, jest najcenniejsze.

Prof. Duch lekcję o baroku zaczynała od wejścia między ławki i okrzyku: „Ehej, jak gwałtem obrotne obłoki!”. Dzięki temu cytatowi z Sępa Szarzyńskiego na zawsze zapamiętałem, o co chodzi w baroku.

Tak, poezja barokowa miała zaskakiwać, bo taki był jej cel. Artyzm w tym zawodzie to wyjście poza ustalony szablon, ale też umiejętność dialogu, słuchania, spontanicznej reakcji na to, w jakim kierunku idzie dyskusja. Z uśmiechem wspominam, gdy w pierwszym roku pracy tłumacząc uczniom problematykę „Ferdydurke”, przeszłam się po ich ławkach. To był dla wielu uczniów szok. Aktualnie prowadzę dwie czwarte klasy. Czasem zakładam sobie jakiś scenariusz i w jednej klasie udaje mi się go zrealizować w całości, w drugiej – w 50 procentach. Na początku nie umiałam się z tym pogodzić. Jak to? Tak bardzo się staram, przygotowuję i nie wychodzi? Teraz już odpuszczam. Wiem, że każda klasa jest inna. Nawet jeśli nie zrealizujemy wszystkich celów dydaktycznych, zrealizujemy wychowawcze. Szkoła to nie tylko nauka, to także wychowanie. Rozmawiamy o wartościach, relacjach, problemach życiowych. Dla mnie od zawsze było i jest najważniejsze to, czy ze szkoły wyjdziesz jako dobry człowiek.

Na blogu pisałaś, że jedną z ważnych dla Ciebie wartości jest patriotyzm.

Patriotyzm tak, ale bez bufonady i egzaltacji. Miłość do ojczyzny to nie nacjonalizm. Moich uczniów uczę też uczciwości…

...to też patriotyzm.
No właśnie. Uczę ich także odwagi. Odwagi cywilnej. By nie bali się mówić tego, co myślą. By nie bali się wyrażać swoich poglądów. By świadomie i konsekwentnie realizowali swój potencjał, także jeśli chodzi o pasje. By mieli coś, w czym będą się spełniać. Ponad wszystkim jednak jest dla mnie życie w zgodzie ze sobą. Wierność tej zasadzie wcale nie jest łatwa, ale w ostatecznym rozrachunku przynosi spokój i ukojenie. Nie zamieniamy się w cyników, którzy pod koniec życia i tak stwierdzą: przegrałem.

Triatlonistka, blogerka, nauczycielka. Aleksandra Tatulińska z Bydgoszczy, czyli prawdziwa kobieta z żelaza
Tomasz Czachorowski

To wynika z Twojego życiowego doświadczenia?
Tak. Gdy kilka lat temu stanęłam w obliczu pewnego dylematu, zrozumiałam, że najważniejsze jest moje dobro. Dokonałam wyboru.

Sprawdziło się?
Tak. Nikt nie zadba o nas lepiej niż my sami. Ta dewiza daje mi poczucie szczęścia i spokoju. I pozwala na rozwój. Realizuję się, co nie znaczy, że zaniedbuję wszystko inne. Nie ma to nic wspólnego z egoizmem.

To się nazywa „wolność”.
Rezygnuję z tego, co jest dla mnie obciążeniem, co mnie zatruwa i dusi. W ostatnim czasie świadomie zrezygnowałam z kilku znajomości. Nie zabiegam już o relacje tak jak kiedyś. Od pewnego czasu wiem, że telefon działa w dwie strony. Postanowiłam, że nie będę warunkować swojego szczęścia obecnością innych osób. Kiedy założyłam bloga, uświadomiłam sobie, że oprócz wielu czytelników pojawili się też wrogowie. Dlatego cieszę się, że mam do tego dystans i sporo pokładów samoświadomości. Nie przejmuję się, biegnę dalej.

Na blogu „ocotubiega.pl” piszesz o sporcie, życiu kobiety, nauczycielki, o swoich pasjach i przemyśleniach. Przez to dorobiłaś się wrogów?

Odpowiem przewrotnie. Źródłem większości konfliktów jest moim zdaniem zazdrość.

Jeśli realizuję się zawodowo, mam wspaniałego syna, zdrowie, bloga i Ironmana na koncie, to dla niektórych ludzi jest to już o wiele za dużo. Kiedyś Kuba Wojewódzki powiedział: „Jestem Polakiem, zawiść to moja religia” i to, niestety, prawda. Nie umiemy cieszyć się szczęściem innego człowieka.

To, jak o nas mówią, świadczy głównie o mówiących.
Na pewno. Jakiś czas temu jeszcze bym to przeżywała. Poddawałabym to niekończącym się analizom, roztrząsałabym, może nawet podejmowała próbę konfrontacji. Dziś uśmiecham się i myślę: „To nie ja mam problem”. Znam swoją wartość. Otaczam się ludźmi, których znam od 20-30 lat. Patrzę na syna i jestem dumna. Staram się dysponować czasem tak, by ten mój ogródek pielęgnować i nie liczyć się z opinią innych.

Nikt mojego życia za mnie nie przeżyje. To mój sposób na zazdrość. W tej chwili jestem w fazie przygotowań do spełnienia kolejnego marzenia: wydania książki. Wiem, że kiedyś mój zbiór opowiadań się ukaże, bo przekonują mnie do tego moi czytelnicy.

Jest ich całkiem sporo. Moja strona „ocotubiega?” jest miejscem interakcji. To bardzo cenne i niezwykle inspirujące. Dzięki temu wiem, że często moje wpisy stają się dla innych motywacją. Dostaję wiele komentarzy i wiadomości prywatnych o tym, że dzięki temu, co i jak piszę, komuś udało się zrobić coś dla siebie: zacząć biegać, pływać, odkryć w sobie pasję. To niesamowite, jaką siłę ma słowo pisane. Jak bardzo potrafi wpłynąć na drugiego człowieka.

Napisałaś na blogu, że zawsze chciałaś być aktorką i w końcu zostałaś aktorką występującą przed uczniami.
Od wczesnego dzieciństwa występowałam na akademiach, deklamowałam wiersze. Moja polonistka dostrzegła we mnie potencjał recytatorski i podpowiedziała mi, żebym wzięła udział w konkursie. Uczestniczyłam w nich potem przez wiele lat, a w ostatniej klasie liceum dostałam wyróżnienie na szczeblu międzywojewódzkim – dla mnie coś wielkiego. Jednym z jurorów był wykładowca wrocławskiej filii łódzkiej Filmówki, który wypatrzył mnie i powiedział: „Zdaj teorię, praktykę masz już zdaną”. Do domu wróciłam uskrzydlona: „Mamo, mamo, będę aktorką!”. Na co mama ze smutkiem w oczach odrzekła, że mój czteroletni wówczas brat nie może mieć w dzieciństwie gorzej niż miałam ja. Zdecydowałam, że wybiorę kierunek, który będzie najbliższy mojej pasji, stąd polonistyka u nas w Bydgoszczy. Ale miłość do aktorstwa jest we mnie cały czas. Ostatnio miałam swój debiut: wieczorek poetycko-muzyczny zorganizowany wspólnie z koleżanką. Czytałam teksty z mojego bloga. To była dla mnie próba zmierzenia się z czymś zupełnie nowym. Tekst pisany to jedno, przeczytany na głos, przed publicznością, to drugie.

Czego się wtedy o swoim pisaniu dowiedziałaś?
Utwierdziłam się w przekonaniu, że to, co piszę, jest autentyczne, takie po prostu z życia wzięte. Odbiór był bardzo przyjazny, niezwykle mnie to podbudowało.

Czytelnicy mojego bloga piszą do mnie czasem, że w moich tekstach odnaleźli siebie. To bardzo motywujące.

Moje opowiadania czytają nawet moje uczennice. Jedna z nich wyznała, że po przeczytaniu pewnego opowiadania nie mogła spać, tak bardzo go przeżywała. A wracając do aktorstwa – czuję, że jeszcze coś w tej dziedzinie zrobię. Myślę o zapisaniu się do amatorskiego teatru, może napisaniu dla siebie dramatu. Mam w sobie dużo niespożytej energii. Zawsze byłam uparta i konsekwentna. Jeśli sobie coś wymyśliłam, to do tego dążyłam. Ważne jest dla mnie ciągłe poznawanie siebie, swoich słabości i przekraczanie swoich granic.

Triatlonistka, blogerka, nauczycielka. Aleksandra Tatulińska z Bydgoszczy, czyli prawdziwa kobieta z żelaza
Tomasz Czachorowski

Bieganie też jest dla Ciebie przekraczaniem granic?
Tak. Miałam 23 lata, kiedy zaczęłam. Jeśli nie pobiegłam jednego dnia, to następnego biegłam dwa razy. W tamtych czasach byłam jedną z nielicznych.

Czasem kiedy szłam na trening, ludzie patrzyli na mnie jak na Forresta Gumpa.

Dziś jest już inaczej, bardzo dużo ludzi traktuje to jak hobby. Dla mnie sport jest okazją do ciągłego rozwoju. Mówi się o tzw. pamięci mięśniowej. Mój trener dostrzegł, że dzięki bieganiu od wczesnych lat, mam w sobie potencjał do dużych wyzwań, np. Ironmana. Przebiegłam pierwszy maraton, potem kolejne zawody i zaczęłam stawać na podium. Niedawno miałam kilkumiesięczną przerwę spowodowaną kontuzją, ale wracam już do pełni sił. Chciałabym reaktywować mój projekt skierowany do uczniów „Biegamy po szkole”. Biegaliśmy w weekendy po 6, 8, nawet 10 kilometrów. Mam nadzieję, że nawet kiedy pożegnam się z gimnazjalistami, „polatam” z moimi wychowankami z niższych klas. Liczę, że zarażę ich tym sportem.

Rok temu wystartowałaś w Ironmanie. Wyobrażam sobie, że to ekstremalny wysiłek.
Trzeba się do niego porządnie przygotować. 3,8 km pływania, 180 km jazdy na rowerze, a na koniec 42 km biegu to morderczy wysiłek. Psychiczny i fizyczny. Ale do zrobienia!

Jak przygotowałaś się do startu w tym wyścigu?
Przewartościowałam cały mój świat. Świadomie zrezygnowałam z życia towarzyskiego. Nim podjęłam decyzję o rozpoczęciu przygotowań, musiałam też odpowiedzieć sobie na pytanie, czy mogę trenować tak intensywnie w momencie, kiedy mój syn ma kilkanaście lat. Jednocześnie szykowałam się do zmian w pracy. Dlatego Ironman wymaga ogromnego samozaparcia, zmiany przyzwyczajeń, a właściwie całego swojego życia. Nie żałuję. Jeśli wtedy posłuchałabym kilku „podpowiadaczy”, dziś nie mogłabym się szczycić mianem człowieka z żelaza. Kolejny raz w życiu przekonałam się, że trzeba podążać za głosem serca.

Nie zwątpiłaś?

Kiedy po dwóch godzinach pływania kolejnych siedem jechałam na rowerze, wiedziałam, że czeka mnie jeszcze maraton. Nie schodząc z siodełka, odwracałam głowę i wymiotowałam.

Przez upał byłam odwodniona, ale czułam, że jeśli zejdę z tego roweru, już na niego wsiądę. Wiedziałam, że zniweczę cały swój misterny plan.

Ironman był dla Ciebie zwieńczeniem czy przełomem?
Zwieńczeniem pewnego procesu.

Jak byś go dzisiaj nazwała?
Poznawaniem siebie. Wiedziałam, że jestem konsekwentna, ale nie sądziłam, że potrafię być aż tak uparta i zdeterminowana. To miłe, kiedy słyszy się słowa mężczyzn, którzy mówią, że nigdy w życiu by tego nie dokonali.
Nigdy w życiu bym tego nie dokonał. To nie tak… Pamiętam, kiedy jechałam na swój pierwszy półmaraton w 2015 r. W autobusie podróżowali ze mną maratończycy. Czułam się bardzo dumna, że w ogóle stanę na starcie, ale miałam wrażenie, że przebiegnięcie pełnego maratonu nie jest kompletnie w moim zasięgu. Rok później to zrobiłam.Z drugiej strony Ironman był trochę strzałem w kolano. Mam tu na myśli relacje z mężczyznami. Lubię ludzi i lubię mężczyzn, mam z nim świetny kontakt…

Ale?
Ale coraz bardziej się przekonuję, że dzisiejszy mężczyzna jest często niepewny siebie, nie wie, czego chce, jest zakompleksiony.

Moja przyjaciółka powiedziała: „Nie opowiadaj facetom o tym, co osiągnęłaś. Nie lubią silnych kobiet”. Owszem, na krótką metę im to imponuje. W długotrwałych relacjach staje się to problemem. Tak się składa, że na mojej drodze stają mężczyźni, którzy w pierwszej chwili mi imponują, a później okazują się słabi. Słabsi ode mnie. I nie o bieganie mi chodzi, choć im najczęściej tak. Uważają, że jeśli nie zrobili Ironmana, to nie sprostają moim oczekiwaniom, nie podołają. Ja tak nie myślę. Facet może mi zaimponować czymś zupełnie innym niż sportem.

Na blogu napisałaś, że dziś już „potrafisz prosić o pomoc”. Co to znaczy?
To przychodzi z wiekiem. Pokora, umiejętność przyznania się do porażki. Wiesz, silni ludzie stawiają sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Są przekonani, że w każdej sytuacji mogą sobie poradzić. A czasem po prostu potrzebujemy pomocy. Wiele potrafię i w życiu zrobiłam już tyle rzeczy, że mam prawo nie umieć naprawić zepsutej spłuczki albo wywiercić dziury w ścianie. Daję sobie prawo, by nie zawsze być doskonałą.

ALEKSANDRA TATULIŃSKA

Bydgoszczanka, nauczycielka języka polskiego w Szkole Podstawowej nr 12 w Bydgoszczy. Biegaczka, triathlonistka. W 2018 r. ukończyła wyścig Ironman, uznawany za jeden z najtrudniejszych na świecie. Prowadzi blog ocotubiega.pl.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera