Moda ślubna, jak każda inna, zmienia się z roku na rok. Zmiany te nie omijają również samochodów, którymi młoda para jedzie w podróż do nowej drogi życia.
<!** Image 2 align=left alt="Image 4399" >Kiedyś kwestia auta, którym młoda para podjeżdżała pod kościół była jasna - nieważne jaki, byle był to czarny mercedes. Dziś rynek motoryzacyjny dostępny jest w całej swej okazałości, więc i wymagania narzeczonych są bardziej wymyślne. Coraz bardziej dostępne są wielkie, eleganckie limuzyny.
Dziś takim siedmiometrowym lincolnem może się przejechać każdy, jeśli tylko go na to stać. Potwierdza to współwłaściciel jednej z toruńskich firm, zajmujących się wynajmem samochodów na specjalne okazje. - Już od kilku lat dużą popularnością cieszą się wygodne, siedmio-, ośmioosobowe samochody, którymi może jechać młoda para wraz ze świadkami - twierdzi Dariusz Piotrowicz. - Dużą zaletą tych aut jest to, że nie gniotą się w nich suknie. Poza tym, pasażerowie mają do dyspozycji barek, a niejednokrotnie również telewizor. Najczęściej narzeczeni pytają o lincolny albo cadillaki. Jest to jednak określona grupa klientów, która chce, żeby ten dzień był jedyny w swoim rodzaju i chcą to pokazać. Są jednak i tacy, którzy cenią subtelną elegancję, bez zbytniego rozgłosu. Ci najczęściej wybierają samochody takie jak jaguar czy volvo.
Jednak elegancja to nie wszystko. Coraz częściej młode pary chcą, by auto wiozące ich do ślubu było jedyne i niepowtarzalne. Oni zazwyczaj wybierają samochody w stylu retro. - Naszym ślubnym autem była czerwona replika fiata cabrio z 1938 roku - wspomina Marcin Chlebowski. - Wcześniej zastanawialiśmy się nad limuzyną, jednak wygrała oryginalność. Auto jest dwuosobowe więc to ja byłem kierowcą. To była naprawdę ogromna frajda - wiatr we włosach i oglądający się za nami przechodnie. Problem miała tylko moja obecna żona, która cały czas musiała trzymać fryzurę, żeby się nie rozpadła.
Równie ciekawy środek transportu wybrał inny, świeżo upieczony małżonek. On wraz z narzeczoną podjechał pod kościół złotą warszawą z 1970 roku. - Na początku sami nie wiedzieliśmy, czym chcemy jechać - przyznaje Marek Choiński. - W urzędzie stanu cywilnego przeglądając gazetę zobaczyliśmy zdjęcie tego auta i od razu wiedzieliśmy, że to właśnie ono. Nie bawiły nas nowe samochody, chcieliśmy coś oryginalnego. Złota warszawa była idealna.
Właściciel tego cacka, w sezonie weselnym, nie narzeka na brak klientów. - Warszawę wybierają głównie ludzie z większych miast, takich jak Bydgoszcz czy Poznań - potwierdza Maciej Chmielewski. - Tam już od dawna panuje moda na stare samochody. Wcale się nie dziwię, bo choć nie jest to najwygodniejsze auto, to uroku mu nie brakuje.