Papier toaletowy, zasobniki na mydło, krany, podgrzewacze do wody a nawet całe muszle klozetowe - to potrafią wynieść złodzieje z publicznych toalet.
<!** Image 3 align=none alt="Image 226161" sub="Fot. Piotr Litwic">
Toalety publiczne czasem nazywa się zwierciadłem, w którym przegląda się kultura społeczeństwa. Gdyby potraktować to stwierdzenie serio, głównym sprzętem w nich powinny być kłódki i łańcuchy.
<!** reklama>
Problemem publicznych toalet przez dziesięciolecia, prócz zwykłych obywateli, zajmowali się urzędnicy i publicyści. Obok skupu butelek, opiewanego przez wielu kabareciarzy, był to jeden z socjalistycznych problemów, który już z zasady uznawano za „nie do rozwiązania”.
Osiem wiosny nie czyni
Dziś 400-tysięczne miasto dysponuje ośmioma toaletami, prowadzonymi przez prywatną firmę. Reszta, dostępna dla obywateli w potrzebie, znajduje się w rozmaitych publicznych instytucjach i sklepach.
Firma, w której pracuje nasz Czytelnik, zajmuje się m.in. utrzymywaniem porządku w toaletach bydgoskich hipermarketów. - Dziś problemem nie jest sprzątanie - mówi pan Piotr. - Są dni, szczególnie weekendy, kiedy nie nadążamy z uzupełnianiem skradzionego papieru, zdarza się również, że z zasobników znika mydło.
Zastanawiam się zawsze, jak złodzieje to robią, bo toalety sprawdzamy co godzinę, a w korytarzach są kamery. Wygląda na to, że niektórzy pracują w grupach.
Oprócz środków czystości najczęstszym łupem złodziei padają drobne elementy wyposażenia łazienek: zasobniki, krany**w całości lub kranowe wylewki**.
Podobnie jest w bydgoskich urzędach, których łazienki traktowane są jako zadośćuczynienie za brak toalet publicznych. Z tego powodu niektóre zamykane są na klucz i dostępne tylko dla pracowników. Z tych dostępnych dla szerokiej publiczności ginie wszystko.
Koncert obarczony ryzykiem
Do anegdoty bydgoskiego dziennikarstwa przeszła pogoń trzech redaktorów za złodziejami, którzy ukradli z firmowej łazienki podgrzewacz wody. Delikwenci odwiedzili gazetę jako czytelnicy, meldując się na portierni z problemem do redaktora dyżurnego, a opuścili ją z wypchanym plecakiem. W wyniku pościgu łup odzyskano...
Z podobnym problemem zetknął się przed kilku laty prorektor jednego z bydgoskich uniwersytetów. Po zorganizowanym na uczelni koncercie organizatorzy stwierdzili brak kompletnej muszli z deską. Głęboki żal spowodowany był faktem, że łazienka była tuż po remoncie.
Jak prezydent z dyrektorem
10 lat temu miastem wstrząsnęła tzw. „wojna o szczotkę”. Po organizowanym w Operze Nova koncercie zamówionym przez ratusz dyrektor wystawił rachunek, w którym widniała skradziona z łazienki szczotka sedesowa.
Wywołany do tablicy prezydent szczotkę odkupił i odesłał z żartobliwym komentarzem. Przesyłka wróciła do ratusza ze zjadliwą odpowiedzią. Sprawa budziła gorące emocje, szczególnie na forach internetowych. Padł nawet postulat o nagrodę dla obu panów za promocję kultury w Bydgoszczy...