„Obezwładniające urządzenie elektryczne przeznaczone do obrony osobistej. Wywołuje czasowy paraliż układu mięśniowo-nerwowego napastnika” - czytamy w ogłoszeniu. Cena - od 150 zł, napięcie łuku: 200 tys. V. Jest też ostrzeżenie: „zastosowanie na głowie, szyi i przy sercu może poważnie uszkodzić zdrowie”. I dalej: „rażenie przez 4-5 sekund powoduje utratę świadomości napastnika na kilka minut i upadek, co grozi urazami”.
Nowoczesne technologie. Sprawdź, czy rozpoznasz te gadżety
Są i tańsze propozycje, oczywiście o dużo mniejszej sile rażenia, więc pewnie bezpieczniejsze... dla napastnika. Sprzedawca z Bydgoszczy proponuje latarko-paralizator za 30 zł. Natężenie: mniej niż 10 mA (miliampery). - Niewiele - uspokaja handlarz w telefonicznej rozmowie. W tle słychać bzyczenie: - Właśnie rażę się w rękę, żeby pani udowodnić, że tak słaby prąd nie zabija, ale jak będzie pani chciała w parku powalić na glebę agresywnego chłopa, to może być ciężko tym sprzętem. Trzeba go będzie z kilka razy uderzyć prądem, aż się przewróci. Zresztą jak ktoś ma psa w domu, to na piesku też się sprawdzi, jak działa taki paralizator - podsuwa „pomysłowy” sprzedawca...
Paralizator to tzw. środek przymusu bezpośredniego, niejedyny, jakim dysponują rozmaite służby. Policja może użyć siły fizycznej, kajdanek, pałki, wreszcie broni palnej. Ważna jest kolejność...
Na początku przytoczyliśmy rozmowę z internetowym sprzedawcą miniparalizatorów (dostępnych bez zezwolenia). Handlarz nie był do końca pewien, jaką moc ma oferowany przez niego sprzęt i czy czasem poręczna „latarka” nie zrobi zbyt wielkiej krzywdy porażonemu nią napastnikowi. Ludzie, którzy to kupują, też nie wiedzą, jak skończy się interwencja...
Specjaliści pouczają, że dawka prądu do 25 miliamperów nie powinna być niebezpieczna. - Wszystko zależy od tego, w jakiej kondycji zdrowotnej jest osoba rażona prądem i czy przestrzega się zasad używania tego środka - mówi doktor n. med. Przemysław Paciorek, Konsultant Wojewódzki do spraw Medycyny Ratunkowej.
Tak żądali referendum oświatowego [ZDJĘCIA]
- Natężenie nie jest jednak jednym elementem decydującym o bezpieczeństwie stosowania tego narzędzia. Nie mniej ważna jest częstotliwość użycia, jeśli porazi się napastnika kilka, kilkanaście albo i więcej razy, skutek może być dramatyczny, tzn. pozbawienie zdrowia, a nawet życia, zważywszy na kolejny istotny czynnik: kondycję zdrowotną osoby rażonej. Może ona mieć, np. wstawiony stymulator serca albo być pod wpływem alkoholu, lub innej substancji psychoaktywnej, co wiąże się z zaburzeniami rytmu serca. Reakcja organizmu na dawkę prądu jest zresztą indywidualna. Podobnie jest ze spożyciem alkoholu. Są osoby, które zostaną w pionie z zawartością czterech promili alkoholu, ale i takie, które w tym stanie wymagają intubacji. A policja i inne służby działają pod presją czasu, w sytuacji nagłej, nierzadko krytycznej, nie ma czasu, by zebrać wywiad...
Z medycznego punktu widzenia ważne jest też miejsce, w które uderza się prądem.
- Zakazane jest rażenie w okolice głowy, szyi, klatki piersiowej. Może wtedy dojść do skurczu mięśni oddechowych, niezależnie od mocy paralizatora - podkreśla dr Paciorek.
Przeczytaj też: Śmierć zbiera żniwo wśród motocyklistów
Paralizatory mają na wyposażeniu kujawsko-pomorscy policjanci, ale nie Straż Miejska, która od czterech lat tego środka przymusu bezpośredniego nie ma w ogóle na stanie. Zgodnie z ustawą, do posiadania paralizatorów mają także prawo pracownicy m.in. ABW, BOR, CBA, ale i straży rybackiej. Na posterunku Państwowej Straży Rybackiej w Toruniu nie znajdzie się jednak takich urządzeń. - Są kajdanki, jest siła mięśni, nie potrzeba nam paralizatorów - słyszymy w jednostce. Zgodnie ze stopniowaniem użycia środków przymusu, paralizator i broń palna są na ostatnich miejscach.
WIDEO: 4-latek utonął w oczku wodnym. "Wykorzystał nieuwagę rodziców"