<!** Image 3 align=none alt="Image 202722" sub="Fordonianie uczcili 40-lecie dzielnicy noworocznym biegiem [Fot. Marek Chełminiak]"><!** Image 1 align=left alt="http://www.nowosci.com.pl/img/glowki/czarnowska_ewa.jpg" >Nie wiem, skąd brała się optymistyczna słodycz życzeń płynących zewsząd w sylwestrowo-noworoczną noc.
Uradowana aktorka serialowa, która prowadziła transmitowany przez telewizję wielki plenerowy koncert, wykrzykiwała ze sceny: „To będzie naprawdę dobry rok!”. Może ta jej radość była udawana, bo jej za to płacą, a może właściwie nawet nie, bo jej akurat dużo zapłacili, więc ma się z czego cieszyć... A może to po prostu konwencja, mówiliśmy sobie miłe rzeczy, bo tak się robi i przyjęliśmy na pewną chwilę, że wszyscy tak myślimy.<!** reklama>
Kto chciał popatrzeć na sylwestrowe luksusy, mógł - znowu w telewizorze - zobaczyć olśniewające pokazy fajerwerków w Sydney lub Hongkongu. Oglądać PSY, prawdziwego wykonawcę „Gangam style” w Nowym Jorku, zamiast Maryli Rodowicz we Wrocławiu. W Bydgoszczy oficjalnie postawiliśmy na skromność. Miejskie, fundowane przez ratusz fajerwerki mieliśmy na miarę naszych czasów i możliwości, choć nie na miarę oczekiwań wszystkich. Doraźnie ścierały się wśród mieszkańców dwa nurty - tych obrażonych, że zabrakło nad Brdą poważnej plenerowej zabawy i tych racjonalnych, którzy twardo utrzymują, że nie stać nas na igrzyska, więc ta prezydencka oszczędność jest jak najbardziej na miejscu.
Jak zauważyłam z okna swojego fordońskiego bloku, wśród moich szeroko rozumianych sąsiadów zwyciężyła jednak spontaniczna, beztroska idea: „Idziemy na bogato”. Powetowanie sobie miejskiej nudy. Nie błyskało lichymi światełkami, ale dawało czadu feerią barw i kształtów przez dobre pół godziny. Mało tego, po niebie sunęły modne lampiony (choć ciągle nie wiem, czy to zgodne z lotniczymi przepisami, wyglądało efektownie). Nie koniec na tym - po wszystkim nie dostrzegłam większego bałaganu. Społeczeństwo się galanto wyszumiało, po czym po sobie (na ogół) posprzątało i zaległo w mniej lub bardziej zdrowy sen.
Odpoczynek z pewnością się przydał przed zwarciem z rzeczywistością nowego roku. Lubię czytać, ale na przełomie grudnia i stycznia głównie wczytuję się w informacje o zmianach przepisów i stawek, które mogą dotknąć mnie i moich najbliższych. Zwłaszcza lektura „newsów” finansowych jest dość przygnębiająca. Prezes mojej spółdzielni zwrócił się do mnie grzecznie z nowiną, że od 1 stycznia podrożeje zarządzanie nieruchomościami, ich utrzymanie oraz konserwacja. 10 złotych więcej do czynszu. Bardziej obcesowa była pani specjalistka od eksploatacji, która lakonicznie, bez barokowych wstępów, doniosła, że od wtorku o 10 złotych droższy jest też normatyw mojego kredytu mieszkaniowego (mimo że płacę go już wiele, wiele lat, nie jesteśmy jeszcze ciągle Rodziną na Swoim, a już na pewno nie będziemy nigdy mieli Mieszkania dla Młodych, bo zdążyliśmy się zestarzeć). A to przecież tylko czubeczek góry lodowej. Bo przecież są jeszcze droższa woda, droższy wywóz śmieci, droższe parkowanie... Niezależne od decyzji lokalnych, podwyżki lekarstw i żywności (o papierosach nie wspomnę, bo nie lubię). Wiele rwących strumyczków pieniędzy, układających się w rzekę wydatków. Nasze drogie życie. Moja mama zawsze odkłada pieniądze na bieżące utrzymanie, czyli „na życie” do małego dzbanuszka w kredensie. W tej sytuacji finansowej, powinien on chyba osiągnąć rozmiary dzbanka. Ale, kurczę, jakoś nie chce...
Wracając do sylwestrowego widoku z mojego blokowiskowego okna. Dla mojej dzielnicy była to też noc jubileuszowa. Właśnie minęło 40 lat, odkąd Fordon przestał być osobnym miasteczkiem, a stał się częścią wielkiej Bydgoszczy (i wcale nie brakuje głosów, że niepotrzebnie). Kiedy tzw. Nowy Fordon się rozbudowywał, krążyły dowcipy, że już nie ma chuligańskich tradycji Szwederowa czy Londynka, bo wszyscy chuligani przenieśli się nad Wisłę. Jeśli urodziły im się dzieci, to zdążyły już się chyba i one z Fordonu wyprowadzić, bo dokonała się tam w tym 40-leciu więcej niż jedna zmiana pokoleniowa. Przy całej mizerii finansowej - w wymiarze ogólnomiejskim tym razem - coś się tu jednak dobrego dzieje, zmienia się na lepsze.
I jeśli nawet nie poddamy się cukierkowej propagandzie noworocznych życzeń, może możemy uwierzyć choćby w to, że jeśli nawet nie będzie to na pewno dobry, lepszy rok, to chociaż nie musimy myśleć, że dobre już były te poprzednie.Czego życzę sobie, miastu i światu.