https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Telewizja głupia naszą głupotą

Ryszard Warta, Mariusz Załuski
Rozmowa z prof. WIESŁAWEM GODZICEM, medioznawcą.

<!** Image 2 align=right alt="Image 115861" sub="Fot. Archiwum SWPS">Rozmowa z prof. WIESŁAWEM GODZICEM, medioznawcą.

- Od paru tygodni kilka milionów widzów ogląda "Moment prawdy". Mówiono już w telewizji o rzeczach bardzo prywatnych bardzo publicznie, ale tu mamy jeszcze i natychmiastową weryfikację tego, czy ktoś mówi prawdę, i uderzenie w bliskich, którzy są świadkami wyznań. Przekroczyliśmy kolejną granicę, choć przecież Polacy nie są tak ekshibicjonistyczni medialnie, jak Amerykanie.

- Polskie społeczeństwo bardzo się zmienia i nie jest jednolite. Znajdziemy mnóstwo ludzi, którzy są nawet libertyńscy w swoich poglądach, lansują nagość, wyuzdany styl życia i znajdziemy typowych, mieszczańskich, zaprawionych dulszczyzną Polaków. Problem polega na tym, że telewizja komercyjna musi to uśrednić, by trafić do każdego. Próbuje więc znaleźć najniższy wspólny mianownik, a więc raczej obniżać gust, zmierzać do sfery knajackiej, zbliżonej do tego, co reprezentują Kiepscy. Druga kwestia dotyczy tego, że telewizja stała się jednolita w swoim pragnieniu, które bym określił jako post-bigbrotherowskie. Czyli: znajdź "normalsa", postaw go w trudnej sytuacji i obserwuj. To piekielnie ważne, bo zasadniczym problemem dzisiejszego człowieka jest niepewność i brak tożsamości. Niepewność co do tego, jak postępować.

- Telewizja pokazuje nam jak rozwiązać problem?

- No a skąd mamy czerpać sposoby na rozwiązanie tych problemów? Dawniej czerpaliśmy z literatury, dziś uczy nas telewizja. W jaki sposób wybaczać, jak zachowywać się, żeby uzyskać dobre notowania. Telewizja to jest też ogromna groźba, bo stała się naszym supernauczycielem, a poza tym autorytetem. Telewizja, a więc ten, kto w istocie za nią stoi.

- A wracając do "Momentu prawdy"...

- Widzę tu pewną dwuznaczność. "Moment prawdy" ma za sobą część tego, co niósł Big Brother - a dzięki czemu poznaliśmy się jako społeczeństwo. Starsi zobaczyli młodych. Ale to wystawienie bliskich na pokaz... To jest początek degrengolady więzi rodzinnych. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby po tym wszystkim nie nastąpił rozpad niektórych z tych rodzin. Za dużo zostało powiedziane na wizji, za mało rzeczy powiedziano sobie w intymnych kontaktach.

- To charakterystyczne, że kiedy osiem lat temu startował Big Brother, wiele się mówiło o tym, gdzie są granice, co telewizja może, a czego nie. Teraz debaty już nie ma.

- To temat zmienności nas wszystkich, naszych gustów. Gdy rozpoczynał się Big Brother to - we wszystkich krajach europejskich - 3-4 tygodnie przed programem i na samym początku jego trwania podnosiła się ogromna wrzawa, inicjowana przez stróżów moralności, edukatorów, którzy zwykle nie widzieli programu. Oskarżano go o upadek obyczajów, staczanie się na dno. Mniej więcej w trzecim, czwartym tygodniu trwania zaczynały pojawiać się głosy medioznawców, psychologów, którzy mówili - słuchajcie, my dzięki temu programowi możemy poznać jakąś cząstkę prawdy o człowieku.

Mamy takie pojęcie jak panika medialna. Cyklicznie, co 5-6 lat, media są oskarżane o wszystko, co możliwe. Łatwo w to wchodzimy, bo lubimy mieć wroga, jako źródło naszego własnego nieudacznictwa. Apeluję, żebyśmy na media patrzyli zawsze globalnie. Oczywiście, że są głupie - ale znajdziemy też perełki. Są głupie naszą głupotą, ale takie muszą być. Możemy zacząć dobrze je wykorzystywać. W wielu krajach silną pozycję mają organizacje obywatelskie, reprezentujące telewidzów. Mają za sobą potęgę konsumentów. Program, który im się nie podoba, będzie aktywnie bojkotowany - czyli bojkot dotknie tych, którzy dają wokół niego reklamy. To działa. Natomiast my jesteśmy jako telewidzowie pasywni.

- Nie tylko jako telewidzowie.

- Oczywiście. Mówimy - zróbcie jakąś krajową radę, Radę Etyki Mediów. To są ciała nic nie znaczące, ciała polityczne, ciała bez autorytetu. Chcemy autorytetów, ale nic nie robimy, żebyśmy sami byli takim zbiorowym autorytetami. W Polsce nie ma społeczeństwa obywatelskiego. Chcemy, żeby było czysto, ale nie sprzątamy kup po naszych psach. To ktoś ma zrobić za nas, ktoś trzeci. Mamy problem z głupią telewizją? To dlaczego nie staramy się, żeby była mądra? Nie ślemy listów, nie bojkotujemy?

- Wspomniał Pan o funkcji "dydaktycznej" wielu programów - ale przecież nie siadamy przed telewizorem, żeby się uczyć...

- I w tym jest siła

- Tak, ale jakie potrzeby realizujemy oglądając programy typu "Moment prawdy"? To klasyczne podglądactwo?

- To jest założenie, że rozwijamy się w sposób planowy, wiemy, czego nam potrzeba. A czasami potrzeba nam w kontakcie z telewizją odrobiny "niemyślenia". Mąż przychodzi z pracy, jest piekielnie zmęczony i siada przed telewizorem. Ogląda program? Nie, udaje. To sygnał - dajcie mi święty spokój. Zwracam uwagę, że są pewne formy kontaktu z telewizją, które wykraczają poza proste oglądanie programu. A w jaki sposób ta dydaktyka może być ukryta? "Randka w ciemno" to dobry przykład. Głupawy program w jaki sposób podrywać i rozmawiać z płcią przeciwną w gruncie rzeczy był materiałem instruktażowym. Telewizja nigdy nie powie, jak masz myśleć, ona powie o czym nasz myśleć. Co jest najważniejsze danego dnia. Natomiast rzadko się zdarza, żeby urobiła mówi stosunek do kogoś. Nieprawdą jest to, że im ktoś będzie dłużej występował na ekranie, to bardziej go polubimy. Czasami wręcz przeciwnie. Jakość wystąpienia jest niezwykle ważna.

- Tylko jakość ma znaczenie? Dla większości elektoratu samo pojawianie się delikwenta w telewizji wyznacza pewną hierarchię. Pojawia się - to musi być ważny gość.

- Problem w tym, że ja widza telewizyjnego uważam za widza krytycznego. Choć nie zawsze ten widz potrafi powiedzieć o swoim krytycyzmie. Nie sądzę, żeby było tak, że lepiej wykształceni ludzie lepiej rozumieją telewizję. Bo telewizja nie jest zasadniczo dla nich. Mówimy o "heavy users", czyli tych, którzy często oglądają telewizję. Znają konwencje gatunków - i to oni potrafią zrozumieć łypnięcie okiem czy skrzywienie ust. Ten, kto tylko rzuci okiem, niewiele z tej telewizji zrozumie.

Pytań jest wiele. Mamy na przykład serial "Dexter" - o seryjnym mordercy, ale sympatycznym, zabijającym tylko złych. Takim "superpolicjancie". Dlaczego ten człowiek w gruncie rzeczy jest dobrze przyjmowany, ludzie go lubią? Ten serial wkracza w istotę postreligijnego świata, który pyta o moralność, tak jak 20 lat temu Kieślowski pytał w "Dekalogu". Tylko pyta od niechcenia. Tak działa dziś telewizja. Ona nie może być książką czy traktatem filozoficznym. Mówi - zastanów się. Może przejdź do innych mediów.

Telewizja sprzed 10, 15 lat operowała na zasadzie "His Master`s Voice", z wyższością, z katedry. Telewizja publiczna do dziś tak działa, mówi nam, że jest mądrzejsza, wie lepiej. A dzisiejszy telewidz czy internauta odpowiada na to, że wybiera to, co sam chce wybierać. Jesteśmy w trudnym momencie przełomu generacyjnego. Mnóstwo osób ogląda "Klan", "M, jak miłość", ale ta publiczność się kurczy. Nowa generacja właściwie odchodzi od telewizji. Seriale ogląda się o zgrozo, w sposób nietelewizyjny - nagrywa się, by obejrzeć na przykład pięć odcinków naraz, co jest przecież absolutnym zaprzeczeniem samej idei serialu, bo przecież ma on budować napięcie aż do następnego odcinka.

- Wspomniał Pan dwie najpopularniejsze polskie telenowele, "Klan" i "M, jak miłość". Jak pan interpretuje fakt, że to, co polski telewidz ceni sobie najwyżej, to pokazywanie świata, który sam zna najlepiej. Historie opowiadane w tych tasiemcach mają przecież odwzorowywać zwyczajne problemy zwyczajnych Polaków.

- To jest styl pani Łepkowskiej, autorki najpopularniejszych scenariuszy, ona to tak ukształtowała na długie lata. Stworzyła coś, co nazwałbym naszą małą stabilizacją. Buduje świat, który jest konserwatywny, przywiązany do tradycyjnych wartości, tam zawsze są rodzice, dziadkowie. Owszem, są tam elementy nowości, ale gdy gej się pojawi, to grający go aktor potem się boi i ucieka od tej roli. Gdy pojawia się kobieta zbytnio wyzwolona, to także musi zniknąć, bo widzowie jej nie akceptują. W Wielkiej Brytanii, jedna z najpopularniejszych tam telenoweli "Coronation Street" porusza piekielnie ważne sprawy społeczeństwa brytyjskiego: poważne choroby, homoseksualizm, problem prostytucji... Tym wszystkim żyją Brytyjczycy i oni chcą widzieć, w jaki sposób ich realne problemy są recenzowane. Polacy jeszcze nie dorośli do tego, by oglądać seriale, które pomogą im rozwiązać ich problemy. Dominuje świat ułudy, to, że zawsze możemy wrócić do domu rodzinnego, gdy okaże się, że np. nie mamy pracy czy coś się z nami stało. To jest niebezpieczne w sensie społecznym, bo promuje brak odpowiedzialności za własne działania. Brytyjskie seriale mówią: słuchaj, świat należy do ciebie, rzeczywistość jest trudna, ale musisz sobie dać radę. Nasze produkcje mówią: zawsze na ciebie czekają mama z tatą, jak coś ci się nie uda. Wiąże się to też z naszym ludowym katolicyzmem, wiarą, że ksiądz proboszcz pomoże, tak jak wcześniej pomagał sekretarz partii.

- Wspomniał Pan na początku rozmowy o popularności programów z "normalsami". Tymczasem przez ostatnie dwa sezony mieliśmy wysyp programów z celebrytami, znanymi głównie z tego, że są znani. Czy telewizje zarżnęły kurę znoszącą złote jaja, bo było tego już tyle, że podaż celebrytów okazała się zbyt mała, by mogli oni obsłużyć wszystkie te formaty?

- Gdy TVN ogłosił, że robi nową edycję "Tańca z gwiazdami", ktoś dowcipnie powiedział, że teraz jeszcze trzeba znaleźć kogoś, kto te wszystkie gwiazdy zna. Myślę, że trochę się znam na tej branży, ale są tam ludzie, których nie rozpoznaję. Pytanie, do czego właściwie te osóbki są. Po co nam aktoreczka, której kwalifikacje sceniczne - najdelikatniej mówiąc - są niesprawdzone. Nie byłoby ich, gdyby nie spełniały jakiś naszych potrzeb. To przede wszystkim potrzeba zrealizowania mitu od pucybyta do milionera. Patrzcie, ten człowiek jeszcze pół roku temu nic nie miał, ale dano mu szanse i było w nim to "coś". Czasem to ktoś, kto potrafi wokół siebie roztoczyć jakąś charyzmę, kto rzeczywiście ma jakiś talent, ale niekoniecznie wielki. Rzeczywistość jest trudna, chcemy się odbić, mieć to swoje pięć minut, sprawdzić się. Zawsze się tak mówiło, tylko że teraz jest szansa: można iść na kwalifikacje, pokazać się. Ta wiara w telewizję jest niebezpieczna dla samej telewizji, nie tylko dla tych ludzi, bo to oczywiste, że część z nich trzeba by poddać terapii. Było się przez dwa miesiące na okładkach kolorowych czasopism a potem cisza. Ten szok może być bardzo poważny.

- A czym ryzykuje telewizja?

- Potrzeba jest ciągła produkcja celebrytów, ciągle musi być ktoś nowy. Wcześnie jednak trzeba kogoś symbolicznie uśmiercić, zrezygnować z niego. Kto więc ma być tym demiurgiem? Telewizja zaczyna decydować o losie, tym faktycznym zwyczajnym losie tych ludzi. Oddanie tak ogromnej władzy w ręce machiny jest niebezpieczne. Tym samym zbliżamy się do tego, że można wyprodukować kogoś, kto np. wygra wybory, można wyprodukować prezydenta etc.

- Dziś żadnej z polskich stacji pewnie nie udałoby się wypromować w stu procentach pewnego kandydata na prezydenta, ale kandydata poważnego pewnie tak. Telewizja rzeczywiście ma wielką moc, ale jak długo jeszcze? Czy przypadkiem telewizja nie osiągnęła już szczytu swych możliwości?

- Jesteśmy w trudniejszym momencie, bo już po tym górowaniu. To już jest opadanie ale nie wszyscy jeszcze ludzie telewizji zdają sobie z tego sprawę. Nasza tzw. telewizja publiczna kompletnie nie jest przygotowana do tych zmian. Problem telewizji polega dziś na konieczności poszukiwania nowych źródeł finansowania. Telewizyjne spoty reklamowe znikną za pięć-siedem lat. Telewizja musi stać się niszowa. Kanałów tematycznych będzie coraz więcej, będą coraz bardziej wyspecjalizowane. Do tego dochodzi internet, który powoduje, że możliwości wyboru będą jeszcze większe. Jeśli w telewizja nadal sądzą, że trzeba budować duże stacje dla wszystkich, to dowodzi to jedynie kompletnego niezrozumienia przyszłości.

- Widzów też czeka szok przyszłości.

- W momencie, w którym telewizja wejdzie do komórek, a przecież już mamy w tym zakresie ogłoszony przetarg, trzeba będzie odpowiedzieć na pytanie, co będzie tam pokazywane? Na razie nikt tego nie wie. Nie mogą to być rzeczy prezentowane w "normalnej" telewizji, bo są za długie, źle skonstruowane, muszą mieć inną konstrukcję planów. Stoimy więc przed wielką niewiadomą. Wiemy mniej więcej: jak będziemy to oglądać, wiemy gdzie. Nie wiemy za bardzo w jaki sposób będzie to dystrybuowane, czy tych programów powstanie wiele, czy może mniej? Może będzie to telewizja odzewowa: oglądam, naciskam przycisk, mam kontakt z twórcami...

Proszę też wziąć pod uwagę, że wymaga to ogromnej sprawności manualnej i technologicznej. Niestety Polska jest krajem, który według bardzo wiarygodnych badań plasuje się na samym końcu pod względem użycia technologii. My się jej po prostu boimy, nie umiemy się nią posługiwać. Nowa telewizja wymaga też umiejętności pracowania z ramówką, a my mamy zwyczaj oglądania "jak leci", a to zabójcze, bo jeśli nie jesteśmy świadomymi widzami, to najcenniejsze rzeczy nam umykają.

- Dziękujemy za rozmowę.

Prof. Wiesław Godzic, medioznawca

  • Zajmuje się teorią filmu i mediów audiowizualnych, semiotyką i retoryką przekazów medialnych. Prowadził badania nad metaforą filmową w świetle teorii lingwistycznych. W ostatnich latach interesuje się problematyką nowych mediów, w szczególności telewizji i Internetu. Od kilku lat prowadzi kompleksowe badania nad widzem telewizji i kontekstem kultury popularnej.
  • Kieruje Instytutem Kultury i Komunikowania w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, której jest również prorektorem.

Wybrane dla Ciebie

Nie żyje Tadeusz Oszubski, bydgoski pisarz i były dziennikarz Expressu Bydgoskiego

Nie żyje Tadeusz Oszubski, bydgoski pisarz i były dziennikarz Expressu Bydgoskiego

Co dalej z Halą Targową w Bydgoszczy? Operator chciał kupić budynek od miasta

Co dalej z Halą Targową w Bydgoszczy? Operator chciał kupić budynek od miasta

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski