Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Strachy leśnych ludzi

Jacek Kiełpiński
- Czuję się jak borsuk, na którego poluje liczna zgraja kundli, szkolonych psów i wrednych myśliwych. Jednak jeszcze mnie nie dopadli, walczę - zapewnia Andrzej Proszkiewicz, były już leśniczy z Murska.

<!** Image 3 align=none alt="Image 212640" sub="Andrzej Proszkiewicz na grobie byłego pracownika ZUL Bąkowski, zeznającego w procesie o kradzież drewna. Mieszkańcy Telążny i sam Proszkiewicz zapewniają, że Jarosław Kosiński chciał w sądzie zmienić swoje zeznania. Jego ciało znaleziono w stawie tuż koło domu Bąkowskich po pijaństwie z jednym z braci. Do domu miał stamtąd dwieście metrów, drogę znał doskonale.
[Fot. Jacek Kiełpiński]">
- Czuję się jak borsuk, na którego poluje liczna zgraja kundli, szkolonych psów i wrednych myśliwych. Jednak jeszcze mnie nie dopadli, walczę - zapewnia Andrzej Proszkiewicz, były już leśniczy z Murska.

Jego historia wydaje się nieprawdopodobna. Wiele w niej zadziwiających wątków, zwrotów akcji i malowniczych postaci. To jednak nie film, to się dzieje naprawdę.
<!** reklama>

Okolice Smólnika i Telążny Starej. Specyficzny rejon. Tu prawie wszyscy żyją z pracy w lesie albo są na garnuszku gminnej pomocy społecznej. Karty rozdaje miejscowy ZUL, czyli Zakład Usług Leśnych, prowadzony przez Krzysztofa Bąkowskiego, pochodzącego z wyjątkowo licznej, osiemnastoosobowej rodziny. Miejscowi długo mogą wymieniać znane im rodzinne albo biznesowe powiązania Bąkowskich z gminą, policją i prokuraturą.

Na ten układ nie ma silnych?

- Teściowa Krzycha była przez lata sekretarzem gminy, rachunkowość prowadziła mu żona prokuratora okręgowego, chrzestna siostry pracuje w policji, na „ty” jest z pracownikami nadleśnictwa - usłyszałem podczas wielu rozmów z miejscowymi, którzy tymi powiązaniami uzasadniali prośbę, by nie ujawniać ich personaliów. - Widzimy jak leśniczego upierd... Na ten układ nie ma silnych.

Leśniczy Andrzej Proszkiewicz, 27 lat pracy w zawodzie, od początku lat 90. w Mursku. Pasjonat. Miał opinię służbisty, pilnującego lasu dniem i nocą, potrafiącego wytknąć błędy przełożonym. Chodziło chociażby o funkcjonowanie ZUL-i. Jego zdaniem, to problem ogólnopolski.

- W połowie lat 90. Lasy Państwowe pozbyły się pracowników leśnych i powstały firmy prywatne - przypomina. - Leśnicy umyli ręce i przymykają oko na warunki pracy w nich panujące. A tam najczęściej robi się na czarno, bez ubezpieczenia. To forma niewolnictwa. Nie boję się tego słowa. Zarazem szefowie ZUL-i to często krezusi, którym zezwala się kupować pozyskiwane przez siebie drewno, i wykorzystywać je we własnych tartakach. To furtka do przekrętów na wielką skalę.

Proszkiewicz zadarł też z prezesem koła łowieckiego „Warta”, Romanem Czajkowskim, któremu wytykał, że niszczy użytki ekologiczne i kłusuje. - Wszystkim korzystającym z nieprawidłowości, a pamiętajmy, że dobrego drewna potrzebują do kominków też ludzie wpływowi, zaczęło zależeć, by mnie, borsuka, dopaść i wykończyć - komentuje. - Uknuli spisek z udziałem starego Lecha Bąkowskiego.

Czy często się zdarza, że złodziej drewna po pięciu miesiącach przyznaje się nagle do kradzieży? Chyba nigdy. Tymczasem w maju 2009 roku Lech Bąkowski (ojciec Krzysztofa) postanowił strażnikom leśnym wyznać, że leśniczy Proszkiewicz pozwolił mu w grudniu naciąć i wywieźć z lasu drewna blisko pięć razy tyle, ile wypisał na asygnacie.

Miała być to nielegalna zapłata za prace polowe, wykonywane na rzecz leśniczego. W maju 2011 roku Lech Bąkowski został za to skazany na pięć miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu. O ukaranie leśniczego wystąpiło po dwóch miesiącach nadleśnictwo. Ten proces trwa do dziś.

Tymczasem w nocy z 23 na 24 maja 2009 roku policja została zawiadomiona przez Bąkowskich, że leśniczy biega wokół ich domu z bronią i grozi im śmiercią. Pismo z podobnymi rewelacjami skierował do Komendy Wojewódzkiej Policji prezes koła łowieckiego „Warta”.

Dziś Roman Czajkowski zapewnia, że z kłusownictwem i niszczeniem użytków ekologicznych nie ma nic wspólnego, Proszkiewicz zaś groził wysadzeniem jego warszawskiego mieszkania...

- Chcieli zrobić ze mnie niebezpiecznego szaleńca. Policja, dysponując zbieżnymi informacjami z kilku źródeł, najpewniej nie miała wyjścia i dlatego broń mi odebrała - wspomina Proszkiewicz. - Staram się o nią do dziś.

Jeże, czyli deski z gwoździami czające się na drodze, petardy wybuchające pod leśniczówką, którą rodzina Proszkiewicza zajmuje do dziś, a wreszcie zajeżdżanie drogi terenowym nissanem. Sąd już drugi raz zajmuje się nagraniem z udziałem tego auta. Obecnie jego kierowca, szef ZUL Krzysztof Bąkowski, zarzuca byłemu leśniczemu... stalking. Proszkiewicz miał go nękać, donosząc do różnych instytucji i nagrywając właśnie te szarże. Proces też w toku.

Mieszkańcy tych stron dorzucają kolejny wątek. Chodzi o jednego ze świadków w procesie Lecha Bąkowskiego - Jarosława Kosińskiego.

- Kiedyś chciał pożyczyć pieniądze - wspomina mieszkaniec Telążny. - Zapewniał, że odda, bo dostaje od Bąkowskich za... kręcenie w tej sprawie. Potem jednak mówił, że ma dość kłamstw.

Nieboszczyk pił u Bąkowskich

Andrzej Proszkiewicz miał żal do Kosińskiego, gdy ten zeznał na policji, że drewno, za które zapłacił Lech Bąkowski, było rozrzucone po lesie, a nie ułożone w stos. Obciążało to bowiem leśniczego. - W końcu łzy mu pociekły i powiedział, że w sądzie powie prawdę - zapewnia Proszkiewicz. - Wezwanie miał na początek grudnia. Nie przypuszczałem, że rozprawy nie dożyje...

<!** Image 1 align=none alt="Image 212642" sub="Wojciech Ręczkowski, handlujący drewnem, tępi złodziejstwo pod Włocławkiem na własną rękę
[Fot. Jacek Kiełpiński]">

W sobotę, 13 listopada 2010 roku, Jarosław Kosiński, pracownik ZUL Bąkowski, został zaproszony przez rodzinę swego pracodawcy na wódkę. We wsi mówią, że wywołano go z domu telefonicznie.

- Pod sklepem w Smólniku widziałem go, jak wysiadał z nissana Krzysztofa Bąkowskiego, a po chwili wsiadał potrząsając siatką flaszek - wspomina mieszkaniec Smólnika.

Rano nie pojawił się w domu. Cała wieś rozpoczęła poszukiwania w okolicznych lasach.

- Dopiero po kilku dniach policja ustaliła, że pił u Bąkowskich - mówi kolejny mieszkaniec Telążny. - Wtedy zaczęto poszukiwania w stawie koło ich domu. Zwłoki znajdowały się w pozycji pionowej. Za paznokciami Jarek miał trawę i piasek...

Śledztwo umorzono. Wersja oficjalna: nikt nie miał udziału w śmierci Jarosława Kosińskiego, a on sam prawie się zapił na śmierć, w jego krwi było aż 3,93 promila alkoholu. - Jarek pił, i owszem, ale wystarczyła flaszka na dwóch i lulu - zaręcza wspomniany wyżej mieszkaniec Telążny. - Nie pamiętam też, by wcześniej Bąkowscy stawiali wódę pracownikowi. Dziwna ta śmierć. Tu każdy panu to powie.

Krzysztof Bąkowski godzi się pogadać o Proszkiewiczu. To, jego zdaniem, niebezpieczny facet, który ma uraz o przegrany przez swego syna przetarg na prowadzenie szkółki leśnej Kukawy. - Ja ją mam. Wcześniej byliśmy przyjaciółmi - zapewnia. - Ojciec u niego robił często. Stąd to drewno...

Lech Bąkowski nie potrafi jednak jasno wytłumaczyć, dlaczego po pięciu miesiącach przyznał się do kradzieży, w której udział miał mieć leśniczy. Obaj panowie nerwowo reagują, gdy pytam o Jarosława Kosińskiego.

- Z moim bratem Tomkiem pił - przyznaje w końcu Krzysztof Bąkowski. - Chcieli jechać pijani po wódkę, to sam ich podwiozłem.

Ojciec Lech wtrąca, że pijany gość wyszedł, gdy się przejaśniało. - Tędy poszedł - prowadzi przesmykiem za stodołą. - A tu musiał wejść do stawu. Tam dalej jest rów głęboki...

Obaj milczą, gdy pytam o ewentualne wyrzuty sumienia, przecież ich gość zginął praktycznie w ich obejściu. Ucinają, że był to zwykły pijak i tyle. A to, co ludzie gadają, to kompletne bzdury, jak choćby i to, że zatrudniają ludzi na czarno, kłusują, niszczą opony i rzucają petardy.

Zdegenerowane miejsce

Barbara Kosińska, matka Jarosława, też pracuje w ZUL Bąkowski. Wcześniej w dziwnych okolicznościach straciła tam męża. We wsi dobrze znają tę historię - mężczyzna zasłabł podczas pracy w lesie, tam nie udzielono mu pomocy, tylko czym prędzej wywieziono do domu, gdzie zmarł. Nie tylko Proszkiewicz uważa, że pracować musiał na czarno i unikano w ten sposób kłopotów. Pani Barbara nie chce o mężu i synu rozmawiać. Woli pracować.

- Podziwiam Andrzeja, że podjął z nimi walkę i się nie poddał - mówi Krzysztof Śmietana, który był jednym z następców Proszkiewicza w Mursku. - Od razu trzymałem krótko ZUL-owca Bąkowskiego i pilnowałem, by nie doszło do nadużyć. Chciał mnie załatwić tym samym chwytem - wyciął drzewa w rowie biegnącym obok jego łąki i zarzucił mi, że to ja mu kazałem. Gmina naliczyła 386 tysięcy kary, sprawa jeszcze się toczy.

<!** reklama>

Dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Toruniu, Janusz Kaczmarek, przyznaje, że rejon Włocławka jest wyjątkowo trudny ze względu na liczne przypadki szkodnictwa leśnego, w tym kradzieże drewna. Na tle toruńskiej dyrekcji Lasów Państwowych notuje się tam najwięcej nieprawidłowości, które wymagają natychmiastowej interwencji.

- W 2009 roku, po doniesieniach pana Proszkiewicza, przeprowadzono w nadleśnictwie kontrolę. Protokół ujawnił pewien zakres nieprawidłowości w obrocie drewnem - przyznaje dyrektor. - Ale dziś na to patrzę inaczej, a pan Proszkiewicz jest dla mnie nie w pełni wiarygodny.

Dyrektor Kaczmarek nie chciał komentować wizyt w jego gabinecie ZUL-owców i myśliwych oskarżających Proszkiewicza. - Kiedyś, pod wpływem pana Proszkiewicza, też myślałem, że mogą tam być układy o charakterze mafijnym - mówi dyrektor. - Mając większą wiedzę w tym zakresie, teraz już tak nie myślę.

Innego zdania jest Wojciech Ręczkowski, przedsiębiorca prowadzący handel drewnem opałowym, który miał przed laty skład we Włocławku. - To wyjątkowo zdegenerowane miejsce, gdzie rządzi szara strefa. Z nadleśnictwa Włocławek dostawałem zawsze zaniżony, oszukany asortyment. A znam się na tym, bo jestem z wykształcenia technologiem drewna. Potem wspierałem uczciwych ludzi, którzy próbowali reagować na złodziejstwo. Złapaliśmy złodziei - ojca pracownika nadleśnictwa i byłego policjanta - na gorącym uczynku. Dostałem za to podziękowanie. A tymczasem mieszkańca Telążny, który ich namierzył, wrobiono paskudnie podrzucając mu półmetrowy kawałek drewna. Strażnicy leśni pojawili się natychmiast i założyli mu, ku uciesze Bąkowskich, sprawę o kradzież. Na szczęście sąd go uniewinnił. Ale po nosie dostał. Tam jest naprawdę szambo.

Paszkwil za plecami

Rozwój wypadków obserwują też uważnie Andrzej Udkowski, sekretarz koła łowieckiego „Warta” i Waldemar Wystrzelski, łowczy. Obaj z Warszawy. Napisali zgodne oświadczenia, że za ich plecami poprzedni, wyrzucony przez nich później z koła, prezes Czajkowski napisał paszkwil na Proszkiewicza, który skutkował odebraniem mu broni.

- Proszkiewicz, gdy był członkiem koła, mówił zgodnie z prawdą, że Czajkowski kłusuje - wspomina Wystrzelski. - Prezes mi proponował, by wziąć udział w nielegalnym polowaniu na jelenie, które popędzą najlepsi tamtejsi kłusownicy, czyli Bąkowscy. Gdy pozbyliśmy się Czajkowskiego, nagle nasze koło przestało się podobać dyrektorowi Kaczmarkowi i wymówił nam dzierżawę obwodu. To pierwszy taki przypadek w Polsce. A tymczasem obwód dostało nowo powstałe koło „Jawor”... Okolice Włocławka to gniazdo szerszeni. Gdy opowiadamy znajomym o tym, co tam się dzieje, nie chcą wierzyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!