Dr KATARZYNA KŁOSIŃSKA, językoznawczyni z Zakładu Leksykologii, Stylistyki Teoretycznej i Kultury Języka Polskiego UW, sekretarz Rady Języka Polskiego, autorka porad językowych w radiowej Trójce, mówi o błędach językowych.
<!** Image 2 align=right alt="Image 169606" sub="Fot. Robert Gardziński/Fotorzepa">Dokąd zmierza polszczyzna? Będzie jeszcze więcej skrótów, zapożyczeń?
Język zmierza w takim kierunku, w jakim go sami prowadzimy - my, użytkownicy. Bo to my się nim posługujemy, my decydujemy o jego kształcie.
A Pani jest zadowolona z obranego przez współczesną polszczyznę kierunku?
Pewne zjawiska są nieuniknione, są naturalne dla rozwoju języka - słowa muszą się zmieniać, bo zmienia się rzeczywistość, w której żyjemy. Nie wszystkie jednak zmiany można zaakceptować. Mnie najbardziej drażni bezrefleksyjne posługiwanie się wyrazami, które po polsku wyglądają tak samo jak po angielsku, lecz znaczą coś innego - na przykład „projekt”. Teraz wszystko jest projektem - zespół muzyczny, płyta, spektakl, wystawa, koncert, program wspierania kogoś lub czegoś: „Projekt X nagrał nową płytę”, „Aktorka zagrała w nowym projekcie reżysera”, „Dostaliśmy pieniądze w ramach projektu”. Słowo worek, do którego wszystko można wrzucić...
Podobnych słów jest więcej...
Choćby „dedykować”. Proszę posłuchać: „Akumulator dedykowany do samochodu marki X”, „Event dedykowany dla pracowników korporacji”. Przecież to jest bezsensowne, koszmarne, nieuzasadnione!
<!** reklama>A co Pani sądzi o słowie „generować”?
Hmm, nie lubię go; wolę: wytwarzać, produkować, powodować. Tego typu wyrazy wchodzą do języka przez środowiska specjalistyczne, na przykład ekonomistów. Pół biedy, jeśli są używane we właściwym znaczeniu, ale niestety, na ogół później ich znaczenie się rozmywa i - jak ten nieszczęsny „projekt” - nie wiadomo, co znaczą, i są powtarzane bez jakiejkolwiek refleksji.
Powiedziała Pani wcześniej, że brakuje refleksji w czasie powtarzania wyrazów, zwrotów...
Jeśli słowo brzmi „mądrze” i nowatorsko, a do tego jest używane w telewizji (na przykład przez polityków czy celebrytów), to zaczyna robić karierę taką jak ten „projekt”. Powtarzam: najgorsze jest to, że nie każdy zastanawia się nad sensem tego, co mówi - posługuje się jakimś okropnym szablonem językowym. Przez kilka lat w Polsce działała zagraniczna firma obuwnicza, która ulokowała się w centrach handlowych. Nad wejściem do sklepów tej sieci umieszczono wielki slogan: „Zmieniamy sens Twoich stóp”. W każdym sklepie pytałam (prawie już złośliwie) kierownika, co te słowa znaczą. Żaden nie potrafił odpowiedzieć.
Faktycznie dziwne...
To oczywiście z angielskiego „We change sense of your foot”, ale po polsku ten angielski „sens” to wcale nie „sens”, lecz coś w rodzaju samopoczucia.
Zupełnie jakby przełożył je, bardzo nieudolnie, tłumacz Google...
Otóż to. Jeżeli człowiek w centrum handlowym nie powie sobie po przeczytaniu tej reklamy: „Co za bzdura!”, to znaczy, że traci wrażliwość na manipulację i kłamstwo.
A co Pani sądzi o tekstach języka urzędowego? Śmialiśmy się z kolegami z pracy z zadań jednego z zespołów pracującego w Urzędzie Miasta Bydgoszczy. Zespół ów ma za zadanie „wprowadzać projekty związane z wdrażaniem nowych funkcjonalności”.
To jest język urzędowy. Teksty kierowane do tzw. zwykłych ludzi powinny być napisane przystępnie, ale nie zawsze jest to możliwe, bo często trzeba posługiwać się specjalistycznym słownictwem. Najgorzej jest, gdy przyczyną tej niezrozumiałości jest - wrócę do tego, o czym już mówiłyśmy - nieudolne tłumaczenie z języka obcego. Teraz jest to angielski, kiedyś był to rosyjski. Towarzysze w Polsce przekładali teksty radzieckie, a że ani języka polskiego, ani rosyjskiego wielu z nich dobrze nie znało, to kalkowali słowa - widzieli „wieduszczyj”, to pisali „wiodący”, choć po polsku to jest „główny”; widzieli „obiespieczit’” - pisali „zabezpieczyć”, choć chodzi tu o „zapewnienie”, „zagwarantowanie”.
Gdy użyję słowa „wiodący” w znaczeniu „główny” to popełnię błąd?
Tak.
Kolejne słowo to ulubione przez księży - ubogacić...
To słowo biblijne. W ostatnim 30-leciu upowszechniło się za sprawą Jana Pawła II, który go często używał w odniesieniu do wzbogacania duchowego. Jeśli ktoś mówi o ubogacaniu w sferze duchowej, sakralnej - to w porządku. Natomiast okropne i pretensjonalne jest, jeśli wychodzi ono poza tę sferę. Gdy czytam, że projekt został ubogacony o jakiś element, albo że wystrój kawiarni można ubogacić, to nie wiem, czy się śmiać, czy płakać.
Mówiła Pani, że urzędnicy korzystają z szablonów. A język polskich polityków bywa kwiecisty...
Nie można oczywiście generalizować - są politycy, którzy mówią poprawnie, z sensem, są też tacy, którzy posługują się szablonami, których sami chyba nie rozumieją, jak np. „trzeba konsumować demokrację”.
Znowu ten brak refleksji, ale przecież jest spora grupa zatroskanych o poprawność językową, to choćby słuchacze Trójki, dla których przygotowuje Pani audycje.
Bardzo mnie cieszy, że jest naprawdę dużo ludzi, którzy zastanawiają się nad językiem - dostaję miesięcznie około tysiąca mejli. Słuchacze pytają o różne sprawy - interesuje ich pochodzenie słów; chcą wiedzieć, dlaczego jakaś forma jest poprawna, a inna nie, albo: skąd się wziął jakiś zwyczaj językowy. Mam mnóstwo tematów, niektóre muszą czekać na emisję nawet kilkanaście miesięcy. Dlatego nie wierzę w opowieści, że Polakom nie zależy na polszczyźnie. Są tacy, którym nie zależy, ale są też tacy (i tych jest, jak sądzę, większość), którym zależy, i to bardzo.