Nasza była akurat nocna. Docierając do hotelu grubo po północy usłyszeliśmy, że nie ma w nim dla nas pokoju, zarezerwowanego jeszcze w grudniu. Bo hotel wprawdzie jest jeden, ale ma kilka obiektów. Akurat nasz oddalony był od hotelu matki o 12 kilometrów drogi i nieważne, że rezerwacja była opłacona właśnie na ten adres. Pani recepcjonistka szybko się jednak ogarnęła i załatwiła transport, po pół godzinie mogliśmy więc wejść do pomieszczenia. To odpowiednie słowo, bo hotelowym pokojem nazwać go trudno. Na mundial nie przyjechaliśmy jednak na wypoczynek, więc nie grymasiliśmy. I tak zresztą mieliśmy dobrze, bo do pierwszego lokum trafili z nami Australijczycy. Też mieli wszystko opłacone, a wylądowali pod mostem.
Nocne niedogodności wynagrodził nam nazajutrz Plac Czerwony i całe otoczenie Kremla. Kapitalna atmosfera kilka godzin przed meczem z Senegalem,a w tle kolejka do wiecznie żywego mauzoleum Lenina. Bawiący się grupkami kibice z całego globu i do tego dużo szczerej uprzejmości ze strony moskwian. Na każdym kroku pomagają i najwyraźniej cieszą się, że mają u siebie tak wielką sportową imprezę. W takiej atmosferze jakże inaczej znosi się jakieś przyziemne przeszkody.