<!** Image 1 align=left alt="http://www.nowosci.com.pl/img/glowki/fabiszewski_marek.jpg" >Muszę przyznać się bez bicia, że emocjonowanie się skokami narciarskimi zawiesiłem jeszcze wtedy, kiedy skakał Adam Małysz, co od razu zabrzmi obrazoburczo. No trudno, w pewnym momencie uznałem, że jest to już nudne, a przyglądanie się loterii wietrznej mało miało wspólnego z rywalizacją sportową. Nasz „Orzeł” z Wisły też już wtedy troszkę oklapł, to znaczy wypalił się na skoczni po latach dźwigania na swoich plecach marzeń wszystkich Polaków.
<!** reklama>Jako jeden z nich nie miałem ochoty podniecać się kolejnym rzutem (miotem?) wspaniałych austriackich skoczków. Jednak wróciłem duchem na skocznie w końcówce Małysza, wiadomo - niesiony całą tą patriotyczną, biało-czerwoną histerią, gdy Adam żegnał się ze skocznią, rywalami i kibicami. Wtedy wydawało się, że to już koniec, że skoki narciarskie w mojej świadomości kibicowskiej odejdą do lamusa. Ale z czasem okazało się, jak bardzo życiowe jest powiedzenie „nigdy nie mów nigdy”.
Małysz znalazł sobie nową pasję: rajdy samochodowe (aktualnie bierze udział w Rajdzie Dakar, gdzie za kierownicą rządzi Krzysztof Hołowczyc - transmisje w TVP, Eurosporcie i radiu RFM), a ja z nowym sezonem skoków narciarskich nowego Małysza odnalazłem w osobie Kamila Stocha. Podobnie zresztą, jak większość polskich kibiców. Jednak długa droga przed nami fanami i przed Stochem, czego dowodem wczorajszy konkurs Turnieju Czterech Skoczni w Innsbrucku.
Ajaj, jak on zepsuł ten drugi skok! A po pierwszej serii, gdy Kamil prowadził, znowu byliśmy w siódmym niebie. Możemy pocieszać się tym, że wczoraj był jeszcze większy przegrany, Austriak Gregor Schlierenzauer, któremu sprzed nosa odfrunął milion franków szwajcarskich - warunkiem podjęcia takiej sumki było wygranie wszystkich czterech konkursów TSC (dwa w Niemczech już odfajkował).
Stochowi nie wyszło w Innsbrucku, ale ma chłopak w sobie duży potencjał i z przyjemnością zobaczę zakończenie cyklu w Bischofshofen (transmisje w TVP i Eurosporcie). Podobnie jak finiszowe etapy Tour de Ski z Justyną Kowalczyk w roli głównej. Zmaga się dziewczyna z kontuzją kolana, a tu jeszcze te „wredne” Norweżki z astmatyczką Marit Bjoergen na czele, które depczą jej po piętach i nie chcą dopuścić, by polska biegaczka po raz trzeci z rzędu triumfowała w tym cyklu.
Kowalczyk po początkowym hat-tricku w TdS broni pozycji liderki. Wczoraj była trzecia w sprincie we włoskich Toblach, przed nią jeszcze trzy starty. Trzymam kciuki za jej sukces na mecie w Val di Fiemme i być może w plebiscycie Przeglądu Sportowego i TVP (transmisje z obu imprez w TVP).