<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zurowski_michal.jpg" >Widzieliście to?! Ten środowy koncert Messiego uwieńczony pięcioma golami w Barcelonie? Niesamowity, wirtuozerski, genialny... Darujmy sobie kolejne słowa, bo każde będzie banałem wobec tego, co pokazał najlepszy piłkarz świata wraz z kolegami z „Barcy”. I to gdzie! W Lidze Mistrzów, na poziomie rywalizacji o miejsce w najlepszej ósemce Europy. I to z kim! Nie z jakimiś kelnerami z San Marino czy Malty, ale z wicemistrzem Niemiec - Bayerem Leverkusen. Zawodnicy, którzy w Bundeslidze w ubiegą niedzielę umieli pokonać 2:0 naszpikowany gwiazdami Bayern Monachium, przedwczoraj trafili w Katalonii do zupełnie innej bajki. Zostali rozjechani 1:7.
Przed laty znakomity, ale i pyskaty, tenisista Ilie Nastase - bezradny w meczu z ówczesnym hegemonem Bjoernem Borgiem - schodząc z kortu krzyknął do Szweda: - Wracaj skąd przyleciałeś, na swoją planetę!...
W środę na Camp Nou podobnie musieli się czuć niemieccy „Aptekarze”. Dla nich futbol Messiego i spółki też jest poza zasięgiem nawet szczytowych możliwości. Z innej planety.
Rozpisałem się dziś wyjątkowo o tym, co już za nami, bo po takim spektaklu chciałoby się oglądać podobne cuda i w ten weekend. Wygląda jednak na to, że niekoniecznie na piłkarskich boiskach.
<!** reklama>Inauguracja ligowej wiosny w regionie dopiero za tydzień, więc do rangi wydarzenia weekendu - lokalnego, ale na poziomie centralnym (i oby ekstraklasowym) - wyrastają derby koszykarek. Energa - Artego. Zdecydowanymi faworytkami są torunianki.
W piłce zaś - krajowej i europejskiej - hitów nie widzę. Jeszcze rok temu byłby czymś takim pojedynek Wisła - Lech, ale dziś spotkanie szóstej z dziewiątą drużyną tabeli, to mecz jakich wiele. Tak po prawdzie, ciekawszy od starcia obcokrajowców importowanych pod Wawel z budowaną z zagranicznych części „Lokomotywą”, jest dla nas - Polaków jutrzejszy mecz w& Niemczech. Piszczek, Błaszczykowski, Lewandowski i ich Borussia jadą do Augsburga.
No, ale nie samą piłką kibic żyje. W ten weekend na pewno obejrzę transmisje z halowych mistrzostw świata lekkoatletów w Stambule. Wprawdzie królowa sportu pod dachem nie błyszczy tak, jak na otwartych stadionach, ale to jednak bardzo ważna próba sił przed igrzyskami w Londynie. Polakom w HMŚ szło z reguły jak po grudzie (13 imprez przez 25 lat i tylko dwa złote medale Sebastiana Chmary i sztafety 4x400), ale teraz są w naszej 14-osobowej ekipie kandydaci do powiększenia tego skromnego dorobku. Przede wszystkim 800-metrowcy Kszczot i Lewandowski. Ciekawe, że obaj mieli sobie te mistrzostwa w ogóle odpuścić. Tymczasem tak się w halowym sezonie rozhulali, że stwierdzili, iż medale leżą na bieżni Atakoy Atletizm Salonu. Trzeba je tylko podnieść.