
Sprawy z Archiwum X w Kujawsko-Pomorskiem. Nawet włos albo grudka ziemi może doprowadzić po latach do zabójcy
W laboratorium Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy działa jedna z czterech w kraju pracowni wariograficznych („badania na wykrywaczu kłamstw”). Pracują tu również certyfikowani biegli w dziedzinie daktyloskopii, informatyki i między innymi chemii.
Bydgoskie policyjne laboratorium jest największym tego typu ośrodkiem w Polsce. Pracuje w nim 67 osób wyspecjalizowanych w dwunastu dziedzinach kryminalistyki: od identyfikacji odcisków palców przez osmologię (identyfikację po zapachu) po informatykę, chemię i traseologię (naukę o... odciskach obuwia).
W pomieszczeniach sekcji daktyloskopii, w korytarzu łączącym laboratoria do wykrywania odcisków palców na materiałach chłonnych i tych, które nie pochłaniają płynów, naczelnik wskazuje niepozorny czarny stolik. Urządzenie po bokach ma zainstalowanych kilka reflektorów, a ramię u góry podtrzymuje skierowany pionowo aparat fotograficzny.
Dzięki oświetlaczowi kryminalistycznemu wartemu 140 tys. zł technicy mogą oglądać ślady odcisków palców na najróżniejszych materiałach. Oświetlacz emituje promienie światła szerokiego spektrum do podczerwieni.
Żeby zobaczyć odcisk, najpierw trzeba jednak wiedzieć, gdzie go szukać. Do ujawniania śladów służy „komora cyjanoakrylowa”, w której umieszcza się nasączone specjalnymi odczynnikami przedmioty, na których technicy szukają śladów linii papilarnych. W trakcie pracy klej cyjanoakrylowy z kontrastem paruje i w komorze osadza się na butelce plastikowej, szklance czy na przykład na obudowie telefonu komórkowego.
Kryminalistyka dzisiaj jest o lata świetlne nowocześniejsza i bardziej profesjonalna od nauki jeszcze sprzed dekady czy dwóch. Po wielu latach okazuje się, że pewne ślady, dowody zabezpieczone dawno temu można ponownie zbadać.
W KWP w Bydgoszczy działa jedna z czterech w kraju pracowni wariograficznych („badania na wykrywaczu kłamstw”). Pracują tu również certyfikowani biegli w dziedzinie daktyloskopii, informatyki i między innymi chemii.
Czasem jedynym dowodem w sprawie jest... telefon komórkowy. A dokładnie jego zawartość. - Smartfon to nieocenione źródło wiedzy - mówi podinsp. Marcin Kuś, biegły z dziedziny badań informatycznych, zastępca naczelnika laboratorium. - Można z niego odczytać dane dotyczące lokalizacji, czerpać wiedzę z zapisów rozmów w komunikatorach internetowych.
Do odczytywania informacji z komórek bydgoscy policjanci stosują światowej klasy szwedzki system XRY i izraelski UFED. Dyski twarde komputerów badają natomiast przy użyciu programów X Ways Forensics i FTK. Główną zasadą jest ta, że nigdy pod żadnym pozorem informatycy policyjni nie uruchamiają badanego komputera. - Ktoś mógłby nam wtedy zarzucić, że ingerowaliśmy w danych na nośnikach - mówi Kuś. Informacje z dysków są czerpane wyłącznie z elektronicznego obrazu dysku twardego.
Techniki stosowane w laboratorium pomogły rzucić światło na zbrodnie, których dokonano przed laty. O rozwikłanych sprawach czytaj na kolejnych stronach. Przesuń zdjęcie gestem lub naciśnij strzałkę w prawo.

W 1997 roku w Strzelcach Górnych pod Bydgoszczą znaleziono w studni ciało starszej kobiety. Śledztwo w spawie tego zabójstwa zostało szybko umorzone z braku możliwości ustalenia sprawcy. Po latach ponownej analizie poddane zostały między innymi próbki gleby zebrane na miejscu zbrodni. W 2016 roku do sprawy zatrzymano Władysława P. Był to... sąsiad starszej pani. Przez lata, jakie minęły od zbrodni, zdążył założyć rodzinę, ma troje dzieci. Przez cały czas mieszkał po drugiej stronie, niemal naprzeciwko dawnego gospodarstwa Heleny S.
Do postawienia zarzutów Władysławowi P. w dużej mierze przyczynił się jego brat, Wiesław. Miał - jak wynika z ustaleń śledczych - szantażować Władysława i jego żonę, knując ze znajomymi wyłudzenie okupu „za milczenie”.
Domagał się zapłaty kilkudziesięciu tysięcy złotych. Groził, że opowie policji o wszystkich szczegółach dotyczących zabójstwa Heleny S. Miał je poznać przed laty z ust brata, kiedy obaj naprawiali traktor, popijając piwo. Do przekazania „okupu” miało dojść pod kontrolą policji na zapasowym pasie startowym pod Koronowem. Wiesław P. został wtedy złapany, ale zaczął mówić o zabójstwie sprzed lat. P. został skazany na karę 15 lat więzienia.

Ostatniego dnia wakacji 1994 roku w mieszkaniu przy ulicy Żmudzkiej w Bydgoszczy znalazł jej młody mężczyzna znalazł swoją narzeczoną martwą. Joanna S. była młodą, piękną i zdolną kobietą. Planowała karierę muzyczną. Gdy jej ukochany wszedł do mieszkania, leżała już martwa w kałuży krwi.
Pierwsze śledztwo w tej sprawie zostało umorzone w 1996 roku.
Powód? „Brak możliwości ustalenia sprawcy zabójstwa”. Początkowo śledczy badający sprawę głównego podejrzanego upatrywali w Marcinie K. Szybko jednak okazało się, że ten trop jest błędny. Przesłuchano kilkudziesięciu świadków - zarówno bliskich zamordowanej, znajomych, a nawet inną przypadkową parę, którą narzeczeni poznali podczas wakacyjnych wojaży latem 1994 roku. W gronie przesłuchiwanych świadków był również Sławomir G. - sąsiad mieszkający kilka pięter wyżej. Nie wzbudził kompletnie żadnych podejrzeń.
Sprawa trafiła do policyjnego „Archiwum X” jako postępowanie, którego nie udało się wyjaśnić. Przez osiemnaście kolejnych lat jednak kryminalni z Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy nie dawali za wygraną. Prowadzili pracę operacyjną. Ponownie prześwietlali niemal wszystkie osoby, które kiedykolwiek miały styczność z zamordowaną.
W końcu w 2014 roku śledczy dopatrzyli się jednego szczegółu - tego, który najwyraźniej został przeoczony w pierwszym śledztwie. Chodziło o alibi przedstawione przez Sławomira G.
- Odpowiedź kryła się na pierwszych 30 stronach akt sprawy śledztwa - mówił sędzia z czasie procesu, który zakończył się w 2015 roku.
G. twierdził, że 30 sierpnia do późnego popołudnia był w pracy. Tymczasem jeden z sąsiadów zamordowanej zapewniał śledczych w swoim zeznaniu, że widział G. idącego schodami na klatce w wieżowcu między godziną 15 a 15.30.
Sławomir G. wezwany po latach na przesłuchanie w końcu przyznał się, że w dniu śmierci Joanny był u niej w mieszkaniu. Twierdził jednak, że kobieta sama w napadzie szału zaczęła się ranić. Sławomir G. został skazany na 15 lat więzienia.

9 października 1997 roku rodzina Stanisławy Rybki, mieszkankę wsi Łagiewniki pod Włocławkiem zawiadomiła miejscową policję o zaginięciu 76-latki. Kobieta wyszła z domu około godziny 7 i już nie wróciła. Wybrała się do sklepu mieszczącego się w centrum wsi. Mieszkańcy i między innymi strażacy z miejscowej jednostki OSP zaczęli przeczesywać okolicę. Dzień później ciało Stanisławy Rybki zostało znalezione w zaroślach wiodącej przez nie ścieżki. Obecnie w miejscu, w którym znaleziono ciało seniorki znajduje się niewielki drewniany krzyż.
Biegły lekarz sądowy bez cienia wątpliwości stwierdził, że kobieta została zabita. Sekcja zwłok została przeprowadzona w Zakładzie Medycyny Sądowej ówczesnej Akademii medycznej w Bydgoszczy. Wnioski wskazywały, że sprawca udusił kobietę, a śmierć nastąpiła „przez zadzierzgnięcie”. Zwłoki były ułożone „południkowo” z północy na południe (głowa znajdowała się po stronie północnej). Co istotne - jak wynika z materiału Krystyny Rymaszewskiej, dziennikarki bydgoskiego oddziału TVP, w którym wypowiada się jeden z policjantów - śledczy ustalili, że ciało zostało przeciągnięte ze ścieżki w docelowe miejsce znajdujące się na niewielkim wyniesieniu, górce i ułożone w taki sposób, jakby ofiara znajdowała się w trumnie. Kobieta leżała na wznak, miała ręce złożone na piersiach, a jej twarz została zakryta chustką.
Kryminalni od razu za najbardziej prawdopodobny motyw zbrodni przyjęli rabunek. Kobieta wychodząc z domu miała przy sobie portmonetkę z niewielką sumą pieniędzy na codzienne zakupy. Nie znaleziono jej przy ofierze.
Odpowiedzi na pytanie, kto dopuścił się zbrodni na mieszkance Łagiewnik, wciąż nie ma. Pomimo dokładnej analizy śladów, jakie zabezpieczono na miejscu zbrodni i przesłuchania - jak to określa policja - „wielu osób” przez lata śledczym nie udało się nikomu postawić zarzutów zabójstwa. Na początku 2018 roku zatrzymano podejrzanego, ale pod koniec tego samego roku mężczyznę ostatecznie oczyszczono z zarzutów.