Snowboardzista Max Parrot pokonał rywali, a wcześniej nowotwór. Inspirująca historia Kanadyjczyka

Cztery lata temu w Pjongczangu Max Parrot został wicemistrzem olimpijskim w snowboardowym slopestyle'u. Kilka miesięcy później 24-letni wówczas zawodnik usłyszał od lekarza przerażającą diagnozę - chłoniak, czyli nowotwór układu limfatycznego. Nie zamierzał jednak się poddać. W sześć miesięcy przeszedł 12 wyczerpujących organizm sesji chemioterapii. Po nich mógł ogłosić, że wygrał z nowotworem. Wrócił do sportu, a w Pekinie cieszy się z kolejnego medalu igrzysk. Tym razem złotego.

- Niesamowite uczucie. Wiele przeżyłem przez ostatnie cztery lata. Ciężko to nawet opisać słowami, to był po prostu koszmar. Podczas chemioterapii człowiek nie ma kondycji, energii, zawodzą mięśnie. Poddanie się nie wchodziło jednak w grę. Start na igrzyskach był ogromną motywacją. Stanąć tu na podium, i to najwyższym stopniu, to coś wielkiego - przyznał po zawodach Kanadyjczyk.

Zwycięstwo nie przyszło mu łatwo. Po kwalifikacjach był dopiero 10. Pierwszy z trzech przejazdów dał mu trzecie miejsce (prowadził mistrz z 2018 r. Red Gerard. W drugim osiągnął jednak znakomity wynik 90,96 pkt. Jako jedyny w stawce przekroczył granicę 90 pkt.

- To był mój najlepszy przejazd w życiu. Jestem dumny każdego tricku i skoku. To niesamowity wynik punktowy - komentował na gorąco.

Srebrny medal zdobył 17-letni reprezentant gospodarzy Su Yiming, brąz trafił do kolejnego Kanadyjczyka, Marka McMorrisa. Nie obyło się bez kontrowersji. Na powtórkach widać, że podczas jednego z tricków Parrot zamiast za deskę, złapał się za kolano. Sędziom to umknęło i dali mu noty bliskie maksymalnych. Wściekli są zwłaszcza Chińczycy, którzy liczyli na złoto Su Yiminga.