<!** Image 2 align=right alt="Image 142673" sub="Elektrownia Wodna „Kujawska” na pewno spełnia oczekiwania ekologów / Fot. Tadeusz Pawłowski">Tak w ogóle to ja jestem za ekologią, ale jak z wiadrem popiołu z pieca trzeba coś zrobić, to moja miłość do planety nie wytrzymuje ogniowej próby. Czy po to jednak człowiek się kilkanaście lat uczy, by hamletyzować nad kupką szarego proszku? Dyskretnie rozsiewam więc popiół po drodze, tłumacząc sobie, że może to i nieekologiczne, ale jak najbardziej humanitarne - teraz na drodze nikt nie poślizgnie. Dlaczego tak robię? Z chciwości, ale jeszcze bardziej z lenistwa, wygodnictwa. Z tych samych pobudek ci, którzy zimą kupują słoninę dla sikorek, zaś latem nie szczędząc złotówek pielęgnują przydomowe trawniki, wiercą też otwory w dnie szamba, wyrzucają na śmietnik zużyte baterie i do kanalizacji wylewają zużyty olej z silnika kosiarki. Inne są motywacje tych, którzy z ekologią muszą się mierzyć profesjonalnie. Bo profesjonalna ekologia kosztuje krocie.
<!** reklama>Parę dni temu jeden z Czytelników naskarżył „Expressowi”, że firma oczyszczająca Bydgoszcz miesza z gruzem, wywozi i zagrzebuje w ziemi pod Łochowem między innymi opony, papę i zawierający azbest eternit. Zabawa ta ma się odbywać właśnie pod hasłem działań ekologicznych: rekultywacji terenów byłej żwirowni. Nie wiem, czy to prawda z tym azbestem, oskarżona firma gorąco zaprzecza. Kontrolerzy rozstrzygną.
Zdaję sobie sprawę, że ziemia długo potrafi być cierpliwa i nie wszystko złoto, co się świeci. Na Górnym Śląsku wiele terenów poprodukcyjnych, wyrobisk i hałd dziś służy za zielone płuco. Szwagier, urodzony chorzowianin, oprowadzając mnie parę miesięcy temu po takim raju z odzysku, westchnął tylko: „Zdajesz sobie sprawę, że pod tą trawą leży prawie cała tablica Mendelejewa”? Ciekaw jestem, czy trawa jest tak silna, by wszystkie świństwa pod nią zagrzebane na wieki utrzymać na uwięzi.
Śląsk ma swoje hałdy zamienione w zielone wzgórza, my mamy Brdę - oczyszczaną, ładnie na brzegu oprawianą, z dalekosiężnymi planami zamiany rzeki w wizytówkę Bydgoszczy. Na stronie siódmej „Expressu” piszemy o tej wizytówce, ale bez dumy. Powód dziennikarskiego zainteresowania: metrowej średnicy kolektor niedaleko Tesco, plujący do wody żółtym, śmierdzącym ściekiem. Sfotografował to nasz Czytelnik, my zaraz zaalarmowaliśmy wydział gospodarki komunalnej i ochrony środowiska ratusza. Dyrektor wydziału niemal zaraz ustalił, że rura należy do wodociągów, a wodociągi szybko wykryły, że nastąpiła awaria - z rury, miast deszczówki, ciekły ścieki. Piękny przykład obywatelskiej postawy i współdziałania. Zadowolenie psuje jeden szczegół: Czytelnik sfotografował plującą ściekami rurę 4 stycznia, awarię usunięto bodaj 14 stycznia. Przez dziesięć dni zatem brudy płynęły sobie do Brdy i w wodociągach pies z kulawą nogą o tym nie wiedział. Zanim więc utopimy w tej rzece wielkie pieniądze, nim przebudujemy tor regatowy, postawimy na brzegach urokliwe mariny, zainwestujmy w skuteczne czujniki, ostrzegające przed skażeniem. A na razie puśćmy od czasu do czasu brzegiem patrol, na przykład straży miejskiej, który będzie zwracał uwagę nie tylko na pijaczków i wędkarzy, lecz także na to, co z rur do rzeki wycieka.
Skoro wodociągi nie potrafią upilnować widocznego gołym okiem końca rury, to trudno się dziwić, że ludzie z dużą nieufnością podchodzą do skomplikowanych technicznie i działających w znacznie większej skali w założeniu proekologicznych urządzeń. Osoby, które usiłują dociec szczegółów funkcjonowania tych urządzeń, często przedstawia się jako malkontentów, nawiedzonych lub niedouczonych. Ja natomiast dziękuję Bogu, że są tacy, którym, w przeciwieństwie do mnie, chce się dociekać, którędy będą dowożone śmieci do spalarni na Kapuściskach, zastanawiać się nad składem gnojówki dla biogazowni albo liczyć, czy rzeczywiście warto wycinać drzewa wokół Bydgoskiego Parku Przemysłowego. Śmieci są bowiem zbyt dobrym interesem, by nie wywoływały smrodu - nawet w superekologicznym opakowaniu.