Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć ze skierowaniem

Małgorzata Oberlan
Małgorzata Oberlan
Gdyby trafiła do szpitala, przeżyłaby - nie wątpi dyrektor grudziądzkiej lecznicy. Ale szpital 14-letniej Paulinki nie przyjął, choć miała skierowanie od lekarza i „obciążony wywiad”. Umarła nazajutrz, w domu.

Gdyby trafiła do szpitala, przeżyłaby - nie wątpi dyrektor grudziądzkiej lecznicy. Ale szpital 14-letniej Paulinki nie przyjął, choć miała skierowanie od lekarza i „obciążony wywiad”. Umarła nazajutrz, w domu.

<!** Image 2 align=right alt="Image 147306" sub="Rodzice zmarłej Pauliny są w rozpaczy. Nie mogą pogodzić się z utratą dziecka i tym, jak potraktował ich szpital. - Może śmierć naszej córki uratuje przynajmniej innych - mówią Ewa i Mirosław Ściborowscy
z Grudziądza. / Zdjęcia: Miłosz Sałaciński ">„Radosna, uśmiechnięta, życzliwa, aktywna - wszędzie Ciebie było pełno. Wyjątkowa w nauce i sporcie. Zarażałaś nas swoją aktywnością i przedsiębiorczością, śmiechem i żywotnością. Jak poradzimy sobie bez Ciebie? Gorąco wierzymy w to, że byłaś bardzo Komuś potrzebna, a wręcz niezbędna” - napisała w mowie pogrzebowej Grażyna Banaszkiewicz, dyrektorka gimnazjum, w którym uczyła się Paulina Ściborowska.

Mowę ułożyć miała Monika Mejer, polonistka i wychowawczyni. Ale nie była w stanie.

- Tylko wiara w Boga może teraz uratować rodziców. Nas wszystkich zresztą też - mówi dyrektorka. - Bez wiary ta śmierć jest bez sensu. Pierwszy raz w życiu spotykam się z takim przypadkiem. Zmarła nasza uczennica, bo szpital odmówił jej przyjęcia.

<!** reklama>Pogotowie nie przyjechało

Skończyła 14 lat, uczyła się w klasie II b Gimnazjum nr 4. Drobna, ciemnowłosa, ruchliwa i wesoła. Iskierka - mówią nauczyciele. Jeszcze w piątek, 12 marca, widzieli ją na lekcjach. W poniedziałek, 15 marca, odeszła na zawsze.

<!** Image 3 align=left alt="Image 147306" sub="Grażynie Banaszkiewicz, dyrektorce gimnazjum, też trudno pojąć, dlaczego szpital nie przyjął jej uczennicy">Wszyscy wiedzieli, że przed rokiem chorowała na zapalenie opon mózgowych. - Życie uratowała jej doktor Irena Nowak, ordynator oddziału pediatrii w grudziądzkim szpitalu. Tak się cieszyliśmy, że wyszła z tego prawie bez szwanku. Pani psycholog zaleciła testy IQ. Wyszły wspaniale... - płacze matka. Stoimy nad grobem zasłanym białymi kwiatami. Dziesiątki róż złożyli gimnazjaliści.

Od czasu tamtej choroby rodzice wiedzieli, że nie mają już w domu zwykłego dziecka, tylko dziecko z tak zwanym obciążonym wywiadem. Wiedzieli, że niepokoić powinna ich każda gorączka. Że zawsze muszą szukać fachowej pomocy i każdemu medykowi pokazywać ubiegłoroczny wypis ze szpitala. I tak robili.

<!** Image 4 align=right alt="Image 147306" sub="Szkoła jest w żałobie; dzieci otoczono opieką psychologa,
a koleżanki Pauliny systematycznie odwiedzają jej grób">W niedzielę 14 marca u Pauliny wystąpiła wysoka gorączka. 38 stopni Celsjusza, 39, 40 stopni... Alarm. Pojechali do polikliniki, czyli przychodni wojskowej. Tu korzystali z podstawowej opieki zdrowotnej. Przepisano lekarstwa.

- Obiad zjadła jeszcze normalnie. Schabowy, ziemniaki, mizeria. A na deser sałatka owocowa. Z kiwi. I białym sosem ze śmietanki - Ewa Ściborowska pamięta każdy szczegół ostatniego obiadu córki.

Stan Pauliny nadal jednak niepokoił. Rodzice dzwonili do lekarza z przychodni. Wreszcie wezwali pogotowie. - Odmówiono przyjazdu - dodaje matka. - Córkę zawieźliśmy więc sami. Mąż szybko podjechał do lekarza z polikliniki po skierowanie. Gdy zobaczyła je lekarka dyżurna w szpitalu, nie zareagowała dobrze. „O, znów z polikliniki” - powiedziała. Zbadała córkę i oświadczyła, że to lekkie zapalenie gardła. Wiedziała o zapaleniu opon mózgowych. Kazała wracać do domu.

Zadzwoń córciu, jak się wyśpisz

- Może trzeba było na tę lekarkę bardziej naciskać? Uprzeć się, żeby przyjęła na oddział? Może... - zachodzi w głowę Mirosław Ściborowski. Paulina była jego oczkiem w głowie, córeczką tatusia. Ściborowscy mają jeszcze starszego syna. Już samodzielnego, z własną rodziną. Wspominają, że i jemu grudziądzki szpital kiedyś odmówił pomocy. O godz. 2 w nocy jechał z chorym dzieckiem do Torunia.

<!** Image 5 align=left alt="Image 147306" sub="Pediatryczna Izba Przyjęć
w grudziądzkim szpitalu. Od decyzji, które podejmują tu dyżurni lekarze, zależy zdrowie i życie dzieci. Pomyłka może okazać się śmiertelna.">W poniedziałek 15 marca wstali wcześnie rano. Jak zawsze. Oboje są urzędnikami. Pani Ewa wychodziła z domu o 6.30, pan Mirosław o 7.10.

Paulina nie miała temperatury. „Dobrze się czuję. Idź, mamuś, do pracy” - to jedne z ostatnich słów, jakie matka usłyszała od córki. Umówiły się, że jakby coś, to zadzwoni. Komórka została przy łóżku. Obok termos z herbatą i cytryna. Dziewczynka piła, bo owoc był wyciśnięty.

Gdy ojciec wychodził, córka spała. Napisał kartkę. „Zadzwoń córciu, jak się wyśpisz”. Pamięta, jak zawahał się po słowie „jak”. Bo jak co? Pomyślał chwilę i dopisał „się wyśpisz”.

Po powrocie do mieszkania wydawało mu się, że Paulina śpi. Pościel była trochę rozkopana. Ona - leżąca tak spokojnie, lekko uśmiechnięta. Gdy się zorientował, próbował stosować sztuczne oddychanie. Ale było za późno.

Co było przyczyną zgonu, na razie nie wiadomo. Prokuratura czeka na wyniki sekcji zwłok, którą wykonano w czwartek, 18 marca.

<!** Image 6 align=right alt="Image 147306" sub="Iskierka - tak zapamiętali 14-letnią Paulinkę bliscy, znajomi i nauciele. Miała w sobie mnóstwo energii.">Sztuka selekcji na dyżurze

Lekarka, która odmówiła przyjęcia dziewczynki do szpitala, dobiega sześćdziesiątki. Nie rozmawia z dziennikarzami.

- To doświadczona lekarz pediatra - podkreślają inni medycy.

Przez wiele lat była ordynatorem oddziału noworodków. Później - jak mówi Marek Nowak, dyrektor Regionalnego Szpitala Specjalistycznego im. Władysława Biegańskiego w Grudziądzu - miała etap chorobowy. Wróciła do pracy, ale już nie na stanowisko ordynatora. Nadal zajmuje się najmłodszymi pacjentami, dyżuruje też w pediatrycznej izbie przyjęć. Ta jest częścią SOR-u, czyli szpitalnego oddziału ratunkowego.

- SOR jest jak linia frontu. Pomyłki się zdarzają - mówi doktor Andrzej Witkowski, od dziesięciu lat szef tego oddziału. Zapewnia, że dokładnie przejrzał dokumentację dotyczącą wizyty rodziny Ściborowskich w szpitalu. Lekarka odnotowała, że Paulina miała obniżoną temperaturę do 36,1 stopni Celsjusza, katar, zaczerwienione gardło. Objawy jak u dziesiątków innych pacjentów, którzy zgłaszają się do szpitalnej izby przyjęć i są odsyłani do domu. Pediatra zrobiła to, co powinna: zbadała dziecko i upewniła się, że ma przypisany antybiotyk i leki przeciwwirusowe.

- Proszę spojrzeć na liczby - dr Witkowski pokazuje wykazy dotyczące pacjentów z soboty i niedzieli 13 i 14 maca. - W sobotę zgłosiło się do nas 112 dorosłych osób, licząc razem SOR i ambulatorium. W niedzielę 131. W tym samym czasie podobna liczba dzieci. Nie sposób wszystkich przyjąć. Zadaniem lekarza dyżurnego jest zmierzyć się z tym. Liczba łóżek jest przecież ograniczona. Dokonujemy selekcji pacjentów: są więc ci, których musimy przyjąć; ci, których powinniśmy przyjąć, ale nie pomieścimy i ci, którym szpital nie jest potrzebny. Nie da się tego robić całkowicie bezbłędnie.

<!** Image 7 align=left alt="Image 147306" sub="Przyczynę tragedii ma ustalić postępowanie prowadzone przez Prokuraturę Rejonową w Grudziądzu">Lekarz podkreśla, że cały szpital jest wstrząśnięty. Zmarło przecież dziecko, a z tym każdemu trudno się pogodzić. - Nie wiem, czy było do uratowania - zaznacza Andrzej Witkowski. Dodaje jeszcze, że tak w ogóle, to pacjentką od początku do końca powinna zająć się poliklinika. Jedna z dwóch przychodni w Grudziądzu, która nie ma podpisanej umowy ze szpitalem.

Obrona przez atak?

W przychodni taką linię obrony uznają za, oględnie mówiąc, niemądrą i nieprawdziwą. Owszem, wojskowa lecznica przy ul. Legionów we własnym zakresie świadczy całodobowe usługi w zakresie podstawowej opieki zdrowotnej (POZ), nie posiłkując się wieczorami i nocami pomocą szpitala. Ale POZ to jedno, a przypadki cięższe to co innego.

- Gdy sytuacja wykracza poza podstawową opiekę zdrowotną, pacjenta kierujemy do szpitala. Na to żadnej umowy w Polsce nie potrzeba - zapewnia Jolanta Jelonek, zastępca dyrektora polikliniki. - Tak też uczyniliśmy w przypadku 14-letniej dziewczynki. Ze swej strony, w ramach podstawowej opieki zdrowotnej, zrobiliśmy wszystko, co możliwe. W trosce o los dziecka, wiedząc o jego poprzednich chorobach, zdając sobie sprawę ze stanu zagrożenia, skierowaliśmy je do szpitala. Niepokojące jest to, że pogotowie odmówiło wysłania karetki, dyżurny lekarz nie przyjął takiej pacjentki, a ktoś śmie dziś jeszcze mówić o odpowiedzialności rodziców. Oni wykazali pełną czujność i dbałość o zdrowie córki. To, co usłyszeli w szpitalu, musiało ich uspokoić.

Jeszcze inaczej na dramatyczne wydarzenia patrzy Marek Nowak, dyrektor lecznicy (prywatnie mąż wspomnianej doktor Ireny Nowak). Dwóch rzeczy jest pewien. Po pierwsze, gdyby Paulina została w szpitalu, przeżyłaby. Po drugie, dziewczynka nie powinna zostawać sama w domu.

- Jak ja bym postąpił na miejscu dyżurnej lekarki? Pewnie przyjąłbym na dobę. Nawet gdyby objawy nie wydawały mi się szczególnie groźne. Dla świętego spokoju - mówi. - Nie jest prawdą, że istnieje jakiś dobowy limit przyjęć. Na pediatrii zawsze jest wolne łóżko.

Marek Nowak podkreśla, że gdy jego córki miały nawet 16-17 lat i z powodu złego samopoczucia zostawały w domu, on sam albo żona zawsze starali się zostawać z dzieckiem. - A Paulina została sama w domu. Źle się stało - uważa dyrektor.

Pytamy, czy szpital czuje się odpowiedzialny za śmierć dziecka. - Szpital jako instytucja - nie. Ale pracownicy szpitala bardzo to przeżywają - odpowiada szef lecznicy.

Sprawa dla prokuratora

Prokuratura w Grudziądzu prowadzi śledztwo w sprawie narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia przez służby medyczne. Zabezpieczyła dokumentację medyczną, wstępnie przesłuchała ojca Pauliny. Zleciła sekcję zwłok i czeka na jej wyniki. Powoła też zespół biegłych lekarzy. Jaki jest plan śledztwa?

- Punkt A to szukanie odpowiedzi na pytanie, czy postępowanie lekarki w szpitalu było właściwe. Jeśli nie było, przechodzimy do punktu B. Szukamy w nim odpowiedzi na pytanie o związek między ewentualnym zaniedbaniem czy błędem lekarki a zgonem dziecka - precyzyjnie objaśnia Agnieszka Reniecka, zastępczyni prokuratora rejonowego w Grudziądzu.

Przesłuchani będą lekarze i - w dalszej kolejności - rodzina Pauliny.

Ewa i Mirosław Ściborowscy zgadzają się, by nagłośnić tragiczną historię ich córki. Mają na uwadze innych pacjentów...

- „Dziecko, może kogoś uratujesz” - tak sobie myślę. Może śmierć naszej Pauliny pomoże innym narażonym na znieczulicę i biurokrację. Bo czy świstek papieru, umowa między szpitalem a przychodnią, ma decydować o ludzkim życiu? - pyta matka. - O czym w ogóle myśli się w naszym kraju?! Politycy dyskutują nad tym, kogo wybrać na prezydenta. Niech zajmą się ratowaniem ludzkiego zdrowia i życia!

Rodzice nikogo nie oskarżają, ale oczekują wyjaśnień.

* * *

„Nie mamy innego wyjścia i z bólem w sercu godzimy się na to, że od teraz zdobić będziesz inne miejsca, podobno te piękniejsze - rajskie łąki, że będziesz realizowała tam swoje marzenia i że tam witać będziesz wiosnę. Dziękujemy Bogu za radość poznania Ciebie, Paulinko! Zostaniesz na zawsze w naszej pamięci jako wspaniała koleżanka i towarzyszka zabaw, przyjaciółka na dobre i złe. To nieprawda, że Ciebie już nie ma. Jesteś. Choć daleko stąd” - uczniowie, rodzice i grono pedagogiczne Gimnazjum nr 4 w Grudziądzu (zakończenie mowy pogrzebowej).

Warto wiedzieć

<!** Image 8 align=right alt="Image 147312" sub="Dyrektor Marek Nowak / Fot. Marcin Dutkowski">To niedopuszczalne!

Regionalny Szpital Specjalistyczny im. Władysława Biegańskiego to lecznice w Grudziądzu i Brodnicy. W tej drugiej 24 stycznia tego roku (niedziela) lekarz Tomasz Traczyk dopuścił się zaniedbania wobec pacjentki, cierpiącej na kwasicę ketonową w przebiegu zdekompensownej cukrzycy. Nieprzytomną kobietę przywiozła do szpitalnego oddziału ratunkowego (SOR) karetka ok. godz. 21. Podano jej kroplówkę i odesłano do domu. Karetka odwiozła ją koło północy. Jej stan nadal był krytyczny.

W poniedziałek 25 stycznia chora ponownie trafiła do szpitala. Na oddziale wewnętrznym jej stan określono jako ciężki. Zdiagnozowano kwasicę mogącą prowadzić do groźnych powikłań, a nawet śmierci. Kobieta leżała w szpitalu do 1 lutego. Za odesłanie pacjentki 24 stycznia lekarz poczuł się winny po interwencji mediów. Przeprosił ją. Marek Nowak, dyrektor szpitala, sytuację określił jako niedopuszczalną. Medyka pouczył. (Na podst. „Pacjentka brodnickiego szpitala mogła stracić życie” Jolanta Szczygłowska-Klafta; „Gazeta Pomorska” 17.03.2010 r.)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!