Przez miesiąc roztrzęsiony błagał lekarzy o pomoc. Krążył między szpitalami psychiatrycznymi, jednak nie chciano go przyjąć. Lekarzy nie przekonała nawet próba samobójcza. Kolejnej nie przeżył.
<!** Image 2 align=right alt="Image 49429" sub="Przed piętnastą Andrzej Nowacki otworzył bodaj pierwszy raz w życiu okno w dużym pokoju - miał lęk wysokości i wolał od okien trzymać się z daleka. Skoczył najpewniej głową w dół. Zmarł na izbie przyjęć toruńskiego szpitala przy ulicy Batorego.">„Kocham Was, ale tak musi być”. Andrzej Nowacki napisał te słowa drżącą ręką na stronie kuchennego kalendarza. To cały list. Przekaz dla potomnych. Potem skoczył. Z drugiego piętra na beton.
- Znało go wielu toruńskich psychiatrów, bo w szpitalach był od 1981 roku kilkadziesiąt razy - Anna Nowacka przegląda dziesiątki wypisów ze szpitali i zaświadczeń lekarskich. Spomiędzy poszarzałych papierzysk wypada elegancko oprawiony tomik. - Andrzej dla mnie te wiersze napisał. Sam też oprawił. Bywał introligatorem, stolarzem, kucharzem...
Połóżcie choć na korytarzu!
Pić zaczął trzynastego września ubiegłego roku. - Miał 52 lata i problem alkoholowy połączony z depresją - wyjaśnia żona. - Do tego encefalopatię, czyli zaniki mózgu. Z tego powodu na rencie był od 1982 roku. Wiedziałam, czego się spodziewać. Tydzień picia, potem ciężka walka i jakiś czas spokój.
Jednak tydzień później Andrzej Nowacki już wiedział, że tym razem sobie sam nie poradzi. Ruszył pomocy szukać w dobrze sobie znanych toruńskich szpitalach.
- Z tego przy ul. Mickiewicza przywiózł pierwszy z bulwersujących tekstów - wspomina żona. - Podobno pielęgniarka radziła mu kupić pół litra, to objawy abstynencyjne przejdą. Gorszy tekst miał usłyszeć następnego dnia w szpitalu przy Curie-Skłodowskiej. Jakiś lekarz miał powiedzieć: „Kto dał panu rentę? Ja bym pana w tyłek kopnął”. Nie mam powodu nie wierzyć, bo Andrzej nigdy nie fantazjował. Przekonywał ich, że skoro nie jest jeszcze do końca trzeźwy, to przecież można go najpierw położyć na korytarzu, dać kroplówkę i jutro będzie trzeźwiutki. Nic z tego.
<!** reklama left>Nowaccy szukali pomocy także w Wojewódzkim Ośrodku Terapii Uzależnień i Współuzależnienia. - Dzwoniłam tam. Okazało się, że na oddział całodobowy zapisy są na początek 2007 roku - zapewnia żona. - A do poradni Andrzej może przyjść tylko absolutnie trzeźwy. Poradzono mi, bym wezwała policję, która miałaby odwieźć go na izbę wytrzeźwień. Uznałam to za idiotyczne, żeby na absolutnie spokojnego męża nasyłać policję.
23 września Andrzej Nowacki nie wytrzymał. Z podciętymi żyłami padł zemdlony w kałuży krwi.
Pomocy udzielano mu na oddziale ortopedycznym Miejskiego Szpitala Specjalistycznego przy Batorego. - Lekarze widząc co się z nim dzieje, dzwonili do psychiatrycznego przy Curie-Skłodowskiej. Jednak tam, jak usłyszałam, nie chcieli go przyjąć, obawiając się świeżej rany. Trzeciego dnia, gdy był absolutnie trzeźwy, oglądał go wezwany na konsultację psychiatra, doktor Maciej Czerwiński, lekarz, który go doskonale znał. Mąż błagał go o przyjęcie na jego oddział w szpitalu przy Mickiewicza. Czerwiński tylko go poklepał po plecach i powiedział: „Będzie dobrze”.
Dziś doktor Maciej Czerwiński, wiedząc jak sprawa się zakończyła, relacjonuje spokojnie. - W karcie choroby zapisano, że chodziło o samookaleczenie. Nie wspomniano o próbie samobójczej. Zastosowałem diazepam domięśniowo i haloperidol, bo pacjent miał objawy psychozy egzogennej, objawiającej się zaburzeniami postrzegania świata. Po tych lekach objawy te powinny ustąpić. Pacjent najwyraźniej nie wspominał o myślach samobójczych, bo tego nie odnotowałem. Gdyby o tym mówił, zaproponowałbym leczenie w szpitalu psychiatrycznym.
Anna Nowacka nie kryje oburzenia. - Przecież to kompletne bzdury! Andrzej miał podcięte żyły chyba nie bez powodu, a o samobójczych myślach mówił praktycznie cały czas!
Po kilku dniach trafił na izbę przyjęć szpitala przy Curie-Skłodowskiej. Oficjalna przyczyna odmowy przyjęcia: brak pełnej trzeźwości. Znowu pojawiła się propozycja: - Jedź pan na izbę wytrzeźwień.
Podobno się uśmiechnął
Jednak dwa dni później w tym samym szpitalu nie na trzeźwości się koncentrowano. - Gdyby pan miał schizofrenię, to bym pana przyjął, miał powiedzieć lekarz z izby przyjęć - wspomina żona.
Kolejne podejście, tym razem przy Mickiewicza. Pojawia się nowy wątek. - Lekarz stwierdził, że konieczne jest skierowanie - dzięki zapisom w kalendarzu Anna Nowacka precyzyjnie odtwarza ostatni miesiąc życia męża. - 11 października nasza lekarka rodzinna wystawiła mu skierowanie do szpitala psychiatrycznego, napisała wprost o myślach samobójczych. Trzynastego mąż miał jechać do szpitala przy Curie-Skłodowskiej. Rano był jeszcze pewien, że teraz, gdy był absolutnie trzeźwy i miał to skierowanie, wreszcie go przyjmą.
Ostatni żywego Andrzeja Nowackiego widział kafelkarz pracujący na korytarzu. Jak wspomina, Nowacki zapewniał, że nie będzie wychodził z domu do godzin popołudniowych, kiedy to z żoną ma jechać do szpitala. Podobno się uśmiechnął.
Przed piętnastą otworzył bodaj pierwszy raz w życiu okno w dużym pokoju - miał lęk wysokości i wolał od okien trzymać się z daleka. Skoczył najpewniej głową w dół. Zmarł na izbie przyjęć szpitala przy Batorego. Zszokowana żona zastała w mieszkaniu ułożone w kostkę ubrania, na nich maszynkę do golenia, kapcie i upragnione skierowanie.
- To potworna historia - przyznaje doktor Mieczysław Janiszewski, szef Wojewódzkiego Ośrodka Lecznictwa Psychiatrycznego w Toruniu. - Znałem Andrzeja osobiście od lat. Gdyby trafił na mnie, przyjąłbym go do szpitala, bo bym zrozumiał, że z tego dołka się nie podniesie. Jednak analizując zapisy z obu izb przyjęć dochodzę do wniosku, że nasi lekarze nie popełnili błędu. W jego przypadku nie mieliśmy do czynienia z zaburzeniami psychotycznymi, tylko z zespołem abstynencyjnym. Tu problemem był alkohol. Po reorganizacji w 2001 roku powinien pomocy szukać w Wojewódzkim Ośrodku Terapii Uzależnień i Współuzależnienia. On starał się niejako z rozpędu dostać do naszych placówek, bo funkcjonował kiedyś u nas detoks.
Oni go odepchnęli
Problem w tym, że oddziału detoksykacyjnego nie ma też WOTUiW. - Od lat jesteśmy przygotowani organizacyjnie, ale wystartować z nim nie możemy z powodów finansowych - przyznaje Lech Grodzki, dyrektor WOTUiW. - Śmiem twierdzić, że gdyby detoks w Toruniu działał, ten pacjent mógłby żyć.
Detoks działa jednak w szpitalu w Świeciu, dlaczego tam nie wysłano Andrzeja Nowackiego? Takich pytań żona stawia dziesiątki. - Przez 22 lata małżeństwa miałam w domu chorego na depresję rencistę, biorącego doxepin i inne antydepresanty, a teraz wmawia mi się, że to nie była depresja, tylko organiczne uszkodzenia mózgu, którymi psychiatria się nie zajmuje!? Terminologia naukowa nie przysłoni prawdy. A ta brzmi tak - mój mąż błagał lekarzy o pomoc, a ci go odepchnęli. I to wszystko. Koniec.
Personalia głównego bohatera i jego żony zostały zmienione