- To cud, że się nie zaczadziliśmy - mówi Katarzyna Szadkowska lokatorka domu, w którym doszło do pożaru. Na ratunek dla 54-letniej sąsiadki było jednak za późno.
<!** Image 2 alt="Image 165638" sub="Dzięki temu, że gaz był odcięty, nie doszło do jeszcze większej tragedii Fot. Renata Napierkowska">Zgłoszenie o pożarze dyżurny Państwowej Straży Pożarnej w Inowrocławiu odebrał w sobotę nad ranem o 5.17. Od razu na miejsce wysłano trzy zastępy straży, a także policję i pogotowie. Strażaków wezwała Katarzyna Szadkowska, którą obudził unoszący się w mieszkaniu dym.
- To cud, że się obudziłam. W całym mieszkaniu było aż ciemno od dymu. Gryzł w oczy, drapał w gardle. Córka otworzyła okna i szybko zadzwoniła po strażaków. Szukałam, ale nigdzie nie odkryłam miejsca, gdzie by się paliło - mówi kobieta.
Strażacy też nie znaleźli w mieszkaniu pani Katarzyny śladu ognia.
<!** reklama>
Do lokalu, w którym wybuchł pożar, zaprowadził ich dym wydobywający się zza zabitych drzwi. Dawniej oba mieszkania tworzyły jedno. Teraz są przedzielone. Drzwi jednak nie zamurowano i przez nieszczelne futryny dym przedostawał się do Szadkowskich. W sąsiednim lokalu mieszkała samotnie 54-letnia kobieta.
- Kiedy strażacy weszli, wszędzie panowało ogromne zadymienie. W jednym z pomieszczeń wśród palącej się na łóżku pościeli znaleźli nieprzytomną kobietę. Wynieśli ją i przekazali lekarzowi.
Jednak trwająca około 20 minut reanimacja nie przyniosła efektów. Można było tylko stwierdzić zgon - informuje rzecznik Państwowej Straży Pożarnej w Inowrocławiu, młodszy kapitan Artur Kiestrzyn.
Gaszenie ognia trwało trzy godziny. W mieszkaniu spaliło się tylko łóżko, na którym spała kobieta, jednak jeszcze przed południem na klatce unosił się swąd i zapach spalenizny, a pod ścianą prowadzącą do lokalu leżała sterta szmat, którymi przykryta była denatka. Lokatorzy żałują kobiety, w której lokalu wybuchł pożar, ale mówią też, że to cud, iż tylko tak się to skończyło. - Mieszkała tu od kilku lat, najpierw z matką, a gdy ta zmarła, to została sama. Ciągle tu jednak różne typy przychodziły i odbywały się pijackie imprezy. Pomyśleć, że cała kamienica mogłaby pójść z dymem - oburza się straszy mężczyzna, który mieszka w tym domu od 1951 roku.
To, że kobieta nadużywała alkoholu i nie płaciła czynszu, przyznaje też jeden z właścicieli domu.
- Żal mi jej. Jednak całe szczęście, że miała odcięty gaz w mieszkaniu, bo wtedy kamienica wyleciałaby w powietrze. Prąd też miała odcięty, więc łóżko pewnie zapaliło się od świeczki lub papierosa. To, że żyjemy, zawdzięczamy pani Kasi oraz strażakom, którzy przyjechali i nas obudzili, bo do rana wszyscy byśmy się spalili - mówi Grażyna Kowalska, która mieszka w tej samej klatce co ofiara ognia, tylko piętro wyżej.
Co było przyczyną pożaru wyjaśni policyjne dochodzenie.