https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć bywała najszybsza

Patryk Purczyński Tadeusz Nadolski
Wyścigi Formuły 1 to nie tylko świetne widowisko, ale także śmiertelne, niekiedy, niebezpieczeństwo.

Wyścigi Formuły 1 to nie tylko świetne widowisko, ale także śmiertelne, niekiedy, niebezpieczeństwo.

<!** Image 2 align=right alt="Image 146556" >Serca Polaków zamarły, gdy podczas Grand Prix Kanady w sezonie 2007 bolid Roberta Kubicy uderzył w betonową ścianę. Wówczas skończyło się na wstrząśnieniu mózgu i złamanej kostce kierowcy BMW Sauber.

Nie wszyscy kierowcy F1 mogą mówić o takim szczęściu. Trwający od 1950 roku cykl pochłonął życie 24 zawodników (licząc jedynie weekend Formuły). Do ostatniego tak tragicznego zdarzenia doszło 1 maja 1994 r., gdy na torze w San Marino zginął nieodżałowany Brazylijczyk, Ayrton Senna.

Prosto w betonową bandę

Trzykrotny mistrz świata z niewyjaśnionych przyczyn z ogromną prędkością uderzył w betonową bandę na torze Imola. Ratownicy przewieźli go do szpitala w Bolonii. Obrażenia mózgu okazały się zbyt poważne i jeszcze tego samego dnia praca jego serca ustała.

Owal w San Marino już dzień wcześniej okazał się śmiertelną pułapką dla Austriaka Rolanda Ratzenbergera. Podczas kwalifikacji przy prędkości ponad 300 km na godzinę wypadł on z toru i zderzył się z betonową ścianą. Na miejscu feralnego zdarzenia pojawił się, m.in., zszokowany Senna...

Połączeni przez Pironiego

Tragiczne zdarzenia na torze Imola były pierwszymi po blisko 12-letniej przerwie. Sezon 1982 okazał się ostatnim w karierze Gillesa Villeneuve’a (ojca Jacquesa) i Ricardo Palettiego. Śmierć obu splata niejako Didier Pironi.

Ten ostatni był członkiem teamu Ferrari, w barwach którego jeździł również Villeneuve. Obaj pokłócili się po GP San Marino, gdzie Pironi tuż przed metą wyprzedził Kanadyjczyka. Podczas rozgrywanych dwa tygodnie później kwalifikacji do GP Belgii Villeneuve chciał za wszelką cenę udowodnić swoją wyższość, próbując do samego końca wykręcić lepszy czas od rywala z teamu.

Na ostatnim okrążeniu popełnił jednak błąd, który przypłacił życiem. Jego bolid wielokrotnie koziołkował, a ciało zostało z niego wręcz wystrzelone. Śmierć Ricardo Palettiego należy chyba uznać za jedną z najbardziej pechowych w F1. Przystępujący do wyścigu o GP Kanady z końca stawki Włoch tuż po starcie uderzył w zepsuty bolid... Didiera Pironiego. Szczególnie dramatyczna okazała się akcja ratunkowa. Obecni przy Palettim już po chwili od zderzenia sanitariusze próbowali wydobyć kierowcę z bolidu, gdy ten nagle stanął w płomieniach. Próby gaszenia pożaru zajęły blisko pół godziny. Przyczyną zgonu włoskiego kierowcy były jednak nie płomienie, ale obrażenia będące skutkiem uderzenia w bolid Pironiego.

<!** reklama>Im dalej sięgać w karty historii wyścigów Formuły 1, tym większa częstotliwość śmiertelnych wypadków. Tragedie dotykały zarówno utytułowanych (jak dwukrotnego wicemistrza świata Ronniego Petersona), jak i niedoświadczonych kierowców. Wśród przyczyn tragedii przewijają się awarie techniczne bolidów, błędy samych kierowców, ale także niedopatrzenia obsługi.

Porządkowi na torze

Brytyjczyk Tom Pryce zginął w RPA w 1977 roku, ponieważ dwóch porządkowych wtargnęło na tor bez pozwolenia. Kierowca wjechał wprost w jednego z nich, rozrywając jego ciało na strzępy. Trzymana przez niego gaśnica uderzyła zawodnika w głowę. Zginął na miejscu. Helmuth Koinigg z Austrii podczas GP Stanów Zjednoczonych w 1974 roku wjechał w źle zamontowaną bramę. Ta ścięła mu głowę. Szczególnie dramatyczny przebieg miał wypadek na holenderskim Zandvoort Circuit z udziałem Rogera Williamsona. Jego bolid po uderzeniu w barierki i przekoziołkowaniu stanął w płomieniach, co zauważył inny kierowca, David Purley. Bezskutecznie próbował on przewrócić pojazd na koła i uwolnić cały czas przytomnego kolegę. Od płonącego bolidu odciągnął go dopiero człowiek z obsługi. Purley za swoje zachowanie został odznaczony 11 medalami za heroizm i odwagę.

W przeddzień rozpoczynającego się sezonu F1 należy mieć nadzieję, że kibice tej dyscypliny nie będą musieli być świadkami podobnych zdarzeń. Dopracowywane przez lata technologie, które mają zapewnić bezpieczeństwo kierowcom Formuły 1, wciąż nie są doskonałe. I zapewne nigdy nie będą, choćby ze względu na nieprzewidywalność zdarzeń na torze. Dowodzi tego wypadek Felippe Massy z ubiegłego sezonu.

Tym niemniej postęp w zakresie ochrony kierowców przed skutkami kraks jest olbrzymi. Za przykład niech służy fakt, że Robert Kubica, mimo że trzy lata temu miał makabrycznie wyglądający wypadek, nadal broni biało-czerwonych barw w F1.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski