W składzie prawie bez zmian
Jerzy Brzęczek po raz kolejny postawił na sprawdzonych ludzi. Gdyby nie kontuzja Kamila Glika, to mecz ze Słowenią rozpoczęlibyśmy w takim samym składzie jak czerwcowe spotkanie z Izraelem. Po raz kolejny selekcjoner nie zdecydował skorzystać z nominalnego obrońcy w postaci Macieja Rybusa. Tak jak w poprzednich meczach na prawej stronie grał Tomasz Kędziora, zaś na lewą stronę został przesunięty Bartosz Bereszyński.
Zabrakło pomysłu
Przez większość meczu byliśmy praktycznie bezradni. Zwłaszcza w pierwszej połowie Polacy mieli problem z wymienieniem kilku składnych podań. Nikt nie kwapił się do wyjścia po piłkę. Zamiast do przodu Biało-Czerwoni grali wszerz lub do tyłu. Zdarzały się również proste błędy komunikacyjne. Gołym okiem było widać, że ta drużyna nie ma pomysłu na sforsowanie słoweńskiej defensywy. Pierwszy celny strzał na bramkę Jana Oblaka padł dopiero w 70. minucie.
Niewidoczna druga linia
Udany początek meczu zaliczył Grzegorz Krychowiak. Widać, że pomocnik Lokomitvu Moskwa powoli wraca do swojej optymalnej dyspozycji. Jeden, góra dwa przebłyski zaliczył również Kamil Grosicki. Na tym się jednak skończyło. Mateusz Klich i Piotr Zieliński mieli prowadzić grę naszej reprezentacji. Kończyło się jednak na długich piłkach od obrońców na głowy osamotnionych Roberta Lewandowskiego i Krzysztofa Piątka.
Zakłamany obraz
Można powiedzieć, że dwa gola stracone ze Słowenią, to i tak sukces. Kilka razy z kłopotów wyciągał nas Łukasz Fabiański. We wcześniejszych meczach wcale nie było lepiej. Po prostu mieliśmy więcej szczęścia, bądź graliśmy ze słabszymi rywalami. Z Austrią wynik był lepszy niż gra. Macedończycy i Łotysze również nas postraszyli, a Izrael po prostu nie wyszedł na drugą połowę. W Lublanie stało się to, co prędzej czy później musiało się stać.
Światełko w tunelu
Zimny prysznic na pewno nie zaszkodzi. Zwłaszcza, że w poniedziałek Polacy zagrają z Austrią i szybko będą mogli się zrehabilitować. Zmiany są jednak potrzebne. Być może Brzęczek od początku powinien postawić na Krystiana Bielika, który pojawił się na boisku w drugiej połowie. Wszedł bez kompleksów, oddał nawet strzał na bramkę Oblaka i pokazał, że nie pęka.
