W latach 1944-1945 wrocławskie zoo unicestwiono. Wojna pozbawiła życia nie tylko ludzi, ale i zwierzęta. Pierwsze padły jesienią. Bomby zniszczyły budynki ogrodu zoologicznego, zabiły znajdujące się w wolierach egzotyczne ptaki. Jedne zostały uwięzione w gruzach, inne przywalone odłamkami. Ocalałe w niedługo potem fruwały w parku Szczytnickim.
Drapieżniki nie miały szans na przeżycie. Na rozkaz Hitlera karabinami maszynowymi rozstrzelano je w środku srogiej zimy. Pracownicy zoo nie mogli patrzeć na padające jeden po drugim wilki, niedźwiedzie, niedźwiedzie polarne, lwy, tygrysy, lamparty. Ocalała jedna niedźwiedzica – Lola, która ukryła się za skałą i hipopotam Lorbas. Potem rozstrzelano słonie – które choć roślinożerne, uznano za niebezpieczne.
Zwierzęta zabijano strzałami w głowę. Słonie indyjskie zgodnie z rozkazem zakopano potem w głębokich dołach. Tam, gdzie żyły i mieszkały – na ich wybiegu w słoniarni. Budynek i wybieg pozostał tam do dzisiaj. Pierwsze słonie przybyłe do Wrocławia po wojnie, gdy zoo zaczęto odbudowywać, wykopały część kości same. Te mądre zwierzęta zdawały się wiedzieć więcej niż ludzie. Dziś zamieszkały tam kolejne słonie indyjskie, Birma i Toto.
Przed kilkoma dniami pracownicy wrocławskiego zoo chcieli wkopać w wybieg nowy pniak dla słoni. Te największe ssaki lądowe często drapią się, ocierając swoją grubą skórę o drzewa. W ziemi znaleziono kilka fragmentów kości, prawdopodobnie należących do słoni indyjskich zastrzelonych w tym miejscu podczas wojny.
– Oddaliśmy kości do badań naukowcom z Uniwersytetu Przyrodniczego. Przyjdzie im je zidentyfikować – mówi nam Radosław Ratajszczak, dyrektor wrocławskiego zoo. Szczątki mają trafić do zbiorów Muzeum Przyrodniczego.
Inne zwierzęta ginęły od bomb, a ich kości odnajdywano w zoo już wcześniej. Choćby szczątki zwierząt parzystokopytnych, bydła. Przed bombardowaniem we wrocławskim zoo kwitło życie. Oprócz beduinów, których można było oglądać w ramach pokazów ludności etnicznej różnych zakątków świata i wymienionych wcześniej gatunków, mieszkały tu choćby słynny szympans Moritz (który ocalał z wrocławskiego zoo, ale nie żył długo po wojnie), żubry, hipopotamy żyrafy, pumy, i manat.
Manat z wrocławskiego zoo zamarzł w swoim basenie z powodu niskich temperatur. Wojenna zima była równie niebezpieczna co kule, bomby i granaty. Część zwierząt nie wytrzymała takich warunków w zniszczonych pawilonach. Te, które uciekły, nie znalazły pożywienia.
Po wojnie ocalało około 200 z 2 000 zwierząt. Rozesłano je do ogrodów zoologicznych m.in. w Poznaniu, Krakowie i Łodzi. Po latach był problem z ich odzyskaniem. Dziś wrocławskie zoo, odrodzone jak feniks z popiołów, jest największe w Polsce i znajduje się w pierwszej piątce najchętniej odwiedzanych ogrodów zoologicznych w Europie.
O gorzkiej historii wrocławskiego zwierzyńca najchętniej byśmy zapomnieli. Niestety od czasu do czasu pracownicy zoo natrafiają pod ziemią na kolejne znaleziska. Na wybiegu niedźwiedzi odkryto m.in. gniazda artyleryjskie.
Zobacz też:
Wrocławski Rynek był kiedyś trzy metry niżej