https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Słodki powiew Peerelu

Małgorzata Oberlan
W wielu sklepach cena kilograma cukru przekroczyła 5 złotych i do słownika klientów wróciły terminy tak dobrze znane starszemu pokoleniu: niedobór, reglamentacja towaru, spekulanci, kolejki, zapasy... Witajcie w PRL-u bis!

W wielu sklepach cena kilograma cukru przekroczyła 5 złotych i do słownika klientów wróciły terminy tak dobrze znane starszemu pokoleniu: niedobór, reglamentacja towaru, spekulanci, kolejki, zapasy... Witajcie w PRL-u bis!

<!** Image 2 align=none alt="Image 168582" sub="Polacy masowo ruszyli do sklepów po cukier. Niektórzy jednorazowo kupowali po kilkanaście i więcej kilogramów. Na zdjęciu: Sylwia Polak z toruńskiego sklepu Piotr i Paweł wykłada na regały kolejną partię. / Fot. Grzegorz Olkowski">Zbigniew Pora stoi za ladą swojego sklepu w Unisławiu. Jeszcze kilka lat temu działała tu cukrownia, ale padła ofiarą reformy rynku cukru Unii Europejskiej.

Rozgoryczeni do dziś byli pracownicy fabryki, ich rodziny i rolnicy uprawiający buraki cukrowe nie mają wątpliwości. - Gdyby Polska nie była głupia, to walczyłaby o swój cukier i nie ugięła się pod naciskami Brukseli. A tak, mamy teraz drożyznę - kiwają głowami ludzie.

<!** reklama>U Pory kilogram białych kryształków kosztuje dziś 5,50 zł. - Tyle, ile w hurtowni - zapewnia. Amatorów słodyczy przychodzi jednak niewielu, bo ludzie porobili już zapasy. - Mój znajomy pojechał po cukier do Niemiec. Tam kilogram kosztuje od 2,60 do 2,90 zł (w przeliczeniu). W przygranicznych marketach towaru już nie było. Wszystko wymietli rodacy. Trzeba było jechać w głąb kraju.

Wózki pełne torebek

- Cukier najszybciej podrożał w sklepach w małych miejscowościach. Gdy cena dobiła do 5 zł za kilogram, zaczęły się najazdy mieszkańców z Lubicza czy Brzozówki i wykupywanie cukru na zapas, nawet po kilkanaście kilogramów naraz. Dlatego wprowadziliśmy coś na kształt reglamentacji. Niższa cena obowiązywała, jeśli klient kupował do dziesięciu kilogramów, wyższa, gdy pakował do wózka więcej cukru - zdradza pracownica toruńskiego Carrefoura. Potem sieć podniosła cenę do 4,99 za kilogram i wykupywanie się skończyło.

W bydgoskim Tesco reglamentację ustalono na poziomie 30 kilogramów. W sklepie Netto w Lubiczu Górnym pod Toruniem - 10. Ograniczanie sprzedaży nie zawsze pomogło. - W sobotę, 12 marca, pojechałem po cukier do sklepu Aldi. A tam puste półki. Przypomniały mi się lata 80. - nie kryje pan Waldemar z Torunia.

W PRL cukier dwukrotnie trafiał na listę produktów reglamentowanych. Pierwsze kartki wprowadzono 24 kwietnia 1952 roku, uroczyście inaugurując tym samym system reglamentowania żywności. Gwoli ścisłości, po raz pierwszy zastosowano go 1 kwietnia 1952 wprowadzając racjonowanie dań mięsnych w barach i restauracjach. Cukrowe kartki zniesiono w styczniu kolejnego roku, jednak drastycznie podwyższono cenę urzędową.

Kolejny raz system kartkowy zaczął funkcjonować w 1976 roku. Dokładnie 13 sierpnia rząd Piotra Jaroszewicza wprowadził kartki na cukier, drukowane niczym banknoty, ze specjalnymi zabezpieczeniami. Zniesiono je dopiero po dziesięciu latach.

Dziś - według politycznej opozycji rządu Donalda Tuska - sytuacja na rynku zaczyna przypominać tę z lat 70. i 80. - Choć to nie te czasy i nie ten system społeczno-polityczny, warto pamiętać, że miały już miejsce w naszej najnowszej historii protesty społeczne związane z uderzającą w byt rodzin drożyzną, kończące się nierzadko zmianą władz - przypomina Maciej Pawlak na łamach „Gazety Polskiej”, wspominając grudzień 1970 roku z tragicznymi w skutkach strajkami na Wybrzeżu i czerwiec 1976 roku z Ursusem, Radomiem i Płockiem.

- Historycznie rzecz ujmując, podwyżki cen w Polsce zwykle prowadziły do niepokojów społecznych. Ciekawe czy łże-media na tyle otumaniły Polaków, że będą oni w stanie ze zwieszoną głową zaakceptować galopujące ceny np. cukru - komentuje artykuł internauta Bolo na stronie www.niezależna.pl.

Brzmi znajomo?

Skutki pewnej reformy

Reformy w okresie PRL obywatelom kojarzyły się głównie z wyrzeczeniami i porażkami. Dziś, w kontekście cukru, najczęściej mówi się o unijnej reformie rynku cukru. O co chodzi?

Do 2015 roku, kiedy to rynek ma zostać całkowicie uwolniony, pozostać mają na nim tylko ci producenci buraczani, którzy będą na tyle rentowni, by konkurować z producentami cukru trzcinowego. Stąd ograniczanie produkcji w całej UE i wprowadzanie tzw. limitów. Polskę reforma zaczęła obejmować od 2006 roku. Przełożyła się na likwidację wielu cukrowni (w naszym regionie na przykład w Unisławiu, Ostrowitem czy Brześciu Kujawskim), którym Bruksela przyznawała finansową pomoc restrukturyzacyjną. Przed akcesją do Unii Europejskiej, czyli do 2004 roku, produkowaliśmy 2 miliony ton rocznie. Dziś, zgodnie z przyznanym limitem, możemy 1,4 miliona.

- Tymczasem roczne zapotrzebowanie na cukier w Polsce wynosi o 200 tysięcy ton więcej. Od sezonu 2008/2009 brakujące tony importujemy. Nie możemy wykorzystać nadwyżek produkowanych w kraju. W myśl unijnych regulacji, producenci nie mogą ich kierować na rynek spożywczy. Co mogą z nimi zrobić? Sprzedać na innym rynku, na przykład chemicznym, wyeksportować albo też przenieść na poczet kolejnego roku, czyli zmagazynować - wyjaśnia Aleksandra Paulska, rzeczniczka Krajowej Spółki Cukrowej. Na marginesie przyznaje, że sytuacja jest nieco paradoksalna.

Podobny kaganiec założył sobie cały euroland. Cała Unia zamiast 21 milionów ton cukru (jak przed laty) produkuje 13,5 mln. Przewidywano, że niedobory poszczególne państwa uzupełniać będą importem taniego cukru trzcinowego z Brazylii czy Australii. Ojcowie reformy najwyraźniej jednak nie przewidzieli, że klęski żywiołowe mogą skutkować drastycznym podniesieniem cen.

Panika i zapasy

- W tym roku w krótkim czasie nałożyło się kilka niekorzystnych czynników. Cyklon Yesi przechodzący nad Australią zniszczył, według różnych szacunków, od 15 do 20 procent upraw. Rosnące ceny ropy z kolei spowodowały, że na przykład Brazylia, która jest głównym eksporterem cukru, przestawiła część swojej produkcji na produkcję bioetanolu. Tych czynników zresztą było więcej. W efekcie ceny na rynkach światowych tak wzrosły, przekraczając próg opłacalności sprowadzania cukru do Polski - mówi Aleksandra Paulska. - Ale cenę kilograma cukru nad Wisłą podnosi przede wszystkim panika i kupowanie na zapas. Zupełnie niepotrzebnie, bo w magazynach mamy tyle samo rezerw, co w zeszłym roku.

Według analityków rynku, ceny cukru za jakiś czas spadną. Trzcina cukrowa to nie burak: rodzi kilka razy do roku. Gdy „niekorzystne czynniki” znikną, na rynki trafią w tym roku kolejne, tańsze już partie białych kryształków. Przeciętny Kowalski rocznie spożywa 18 kilogramów cukru. Jeśli dziś kupi 20 na zapas (takich osób nie brakuje) przez rok będzie słodził herbatę cukrem za 5 zł za kilogram. Tymczasem latem cena może być niższa. - Dla domu interes więc żaden, ale nakręcanie popytu wizjami kilograma za 7 złotych przyczynia się do windowania ceny - dodaje Aleksandra Paulska.

Wracają spekulanci

O spekulantach prawie zapomnieliśmy. Tych z Peerelu wrzuciliśmy do lamusa historii, przypominając tylko czasem w anegdotach. Ale właśnie wrócili i to w jakim stylu!

- Wzrost cen żywności na przełomie roku był wynikiem działań spekulacyjnych na rynkach światowych - ogłosił Marek Sawicki, minister rolnictwa i rozwoju wsi. 3 marca powiedział Radiu Podlasie, że surowce rolne stały się takim samym produktem finansowym jak surowce energetyczne. Dodał, że o cenach żywności nie decydują rynki lokalne. Minister zaznaczył też, że „trzeba zastanowić się, jak przeciwdziałać spekulacjom na rynku rolnym”. Biuro prasowe jego resortu natomiast poinformowało, że w związku z drastycznym wzrostem cen cukru minister zwrócił się do prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

Za słowami poszły czyny. 11 marca po raz pierwszy zebrał się rządowy zespół ds. badania cen. Jego nazwa przyprawia o ból głowy: Międzyresortowy Zespół do spraw Zwiększenia Przejrzystości Rynku Artykułów Rolno-Spożywczych i Poprawy Funkcjonowania Łańcucha Żywnościowego (w skrócie MZds.ZPRAR-SiPFŁŻ). W jego skład wchodzą wiceministrowie rolnictwa, skarbu, spraw zagranicznych, gospodarki oraz wiceprezes UOKiK.

Zespół ma prześledzić, ile pieniędzy za żywność dostaje rolnik, ile pośrednicy i, wreszcie, za ile sprzedawana jest w sklepie. W tym wielkim, i w tym osiedlowym. Nazwy spekulantów zespół ma podawać do publicznej wiadomości.

Opinia Michał Włodarczyk

Dlaczego Polacy kupują cukier na zapas?

<!** Image 3 align=right alt="Image 168582" >Dr Michał Włodarczyk, ekonomista i socjolog z Wyższej Szkoły Gospodarki w Bydgoszczy:

Ludzie masowo wykupują cukier przede wszystkim dlatego, żeby zdążyć przed podwyżkami, o których czytają w gazetach lub słyszą w telewizji. Niemal codziennie media ostrzegają przed kolejnymi podwyżkami cen cukru oraz informują o niedoborach cukru na światowych rynkach. Takie komunikaty zdają się zapowiadać kolejne podwyżki. Każdy więc chce zdążyć i kupić jak najwięcej po starej, relatywnie niskiej cenie.

Aby porównywać zachowania konsumentów w Polsce i w innych krajach, należałoby się najpierw zastanowić, czy w innych krajach gazety i TV poświęcają podwyżkom cen równie wiele uwagi. Trudno jest bowiem ustalić, czy masowe zakupy cukru są reakcją na rzeczywisty wzrost ceny, czy raczej obawą przed kolejnymi podwyżkami. Te obawy najczęściej spowodowane są medialną paniką. Druga kwestia to bagaż historii. Mamy za sobą kilkadziesiąt lat gospodarki centralnie planowanej, w której podwyżki benzyny i cukru zapowiadane były z wyprzedzeniem w telewizji i gazetach. To ukształtowało w wielu z nas pewien model zachowań konsumenckich: w przededniu podwyżek robiliśmy olbrzymie zakupy na zapas. W tamtym czasie takie zmasowane zakupy niosły niebezpieczeństwo niedoboru towaru na półkach. Dziś podwyżka nie oznacza ryzyka niedoboru, ale pewien nawyk pozostał.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski