<!** Image align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/walenczykowska_hanna.jpg" >Wolny rynek sprawił, że różne podmioty mogą zarabiać ucząc. Nie ma nic w tym zdrożnego, wręcz przeciwnie. Młodzież możne wybierać już nie tylko między szkołą państwową a prywatną, nie tylko między technikum, liceum profilowanym czy zawodówką. Każdy ma prawo przebierać, wybrzydzać w zawodach i ich wąskich specjalnościach. Zasada jest prosta: chcesz być betoniarzem-zbrojarzem, to nim będziesz. Chcesz być fryzjerem tylko od trwałych ondulacji - nie ma sprawy. Zamierzasz przez całe życie przyszywać tylko mankiety do koszul - żaden problem. Pełna wolność, zero ograniczeń!
Ale - jakoś nie mogłam się oprzeć, by nie znaleźć czegoś na „nie” - skąd szkoła, nauczyciele i uczniowie mają wiedzieć, czy nabyli potrzebne umiejętności? Jak zdobyć taką wiedzę, skoro państwo znowu nie nadążyło? Brak krajowych ram kwalifikacyjnych spójnych z unijnymi to... zamykanie drogi absolwentom do zawodowego funkcjonowania na międzynarodowym rynku pracy. To skazywanie ich na zmywak lub zbieranie winogron.
<!** reklama>
Poza tym nauczanie „modułowe”, połączone z ograniczaniem liczby przedmiotów ogólnych, też nie jest dobre. Lubię chodzić do fryzjera, z którym mogę pożartować, mam większe zaufanie do kosmetyczki, która opowiada o czymś więcej niż o życiu z „Klanu”.
To, kto kim jest, to jego sprawa, ale szkoły powinny kształtować człowieka, rozwijać jego pasje. Nie każdy piętnastolatek wie, co tak naprawdę zamierza robić. Nie wolno zamykać mu drogi.