Zdjęcie gołego mężczyzny, pchającego po śniegu taczkę, zyskało ogólnopolski rozgłos, bo pozujący sam je rozreklamował. Wraz z hasłem: „Nie mogę! Nie będę przykrywać swojego sumienia!”. Tak Mariusz Janik z Chojnic, niegdyś polityk SLD, milioner, dziś artysta, manifestował swoją niezgodę na rzeczywistość.
<!** Image 2 align=none alt="Image 179143" sub="Zlicytowaną parę lat temu rzeźbę udało się Janikowi odkupić. Stoi przed domem artysty, a on sam chętnie pozuje przy swoim spiżowym wizerunku. Brakuje tylko obwoźnej lawety, ale artysta zapowiada powrót do starego pomysłu.">Prześmiewcy byli zgodni. Zimowa pora odkrywaniu „sumienia” nie służyła. - Mogło się skurczyć - drwili z jego nagiej fotografii.
Janika to nie ruszało. - Jestem nagi i to jest to, czego nie możecie mi zabrać! - obwieścił dumnie. Był wtedy w poważnych tarapatach. Burzliwe rozstanie z żoną kosztowało go utratę majątku i pozycji filantropa. Zaważyło też na jego politycznej karierze. A był Janik w Chojnicach nie byle kim. W zarządzie powiatowym SLD pełnił funkcję rzecznika, był społecznym asystentem posła na Sejm Jacka Kowalika, zasiadał w zarządzie TPD. Kasę miał z „Bagietki”, piekarni, którą stworzył wraz z żoną. Firma zatrudniała ponad setkę ludzi i zaopatrywała w pieczywo kilkadziesiąt sklepów. Miała milionowe obroty i duży zysk. Janik przeznaczał go na spełnianie marzeń. Zbudował w Charzykowach dom przypominający zamek. Stworzył w Chojnicach galerię i wystawiał tam swoje obrazy. Duszę artysty miał zawsze, talent do malowania odkrył na emigracji. W 1982 roku wyjechał do Niemiec za chlebem, pracował na budowach. Tam ktoś dostrzegł jego szkice, oprawił je w ramki i zawiesił na ścianie. - Koledzy z remontowej ekipy złożyli się na pędzle, farby i kazali mi malować - wspominał te czasy latem 2004 r., gdy odwiedziliśmy go w chojnickiej galerii.
<!** reklama>To właśnie wtedy Polska po raz pierwszy usłyszała o chojnickim ekscentryku, Mariuszu Janiku, który kazał się za życia wyrzeźbić i zamierzał obwozić swój
spiżowy pomnik na lawecie
Rzeźbę Janika, pochylonego nad sztalugą, stworzyli artyści krakowskiej ASP; sam materiał i transport kosztowały go 50 tys. zł. Okryte czarnym suknem monumentalne dzieło czekało na oficjalne odsłonięcie w najlepiej strzeżonym miejscu Chojnic - siedzibie Agencji Ochrony „Gryf”. Janik uchylił nam wtedy rąbka tajemnicy, odsłaniając czubek wyrzeźbionej stopy. Był w trakcie pisania zaproszeń na uroczystość odsłonięcia dzieła. Wysłał je do angielskiej królowej oraz francuskiego i amerykańskiego prezydenta. - Nie liczę na ich przyjazd, lecz na grzeczne odpowiedzi, bo tego wymaga etykieta - wyjaśniał. Część mieszkańców Chojnic pukała się w głowę, bo: „Kto to widział, żeby sobie pomnik za życia stawiać i co gorsze - na lawecie go wozić”. Innych cieszyło, że happeningi Janika przyciągają do miasta telewizję i turystów. On sam przekonywał, że robi Chojnicom promocję: - Będę stał przy lawecie, obwożącej mój pomnik spiżowy i rozmawiał z ludźmi o życiu i naszym mieście - zapowiadał. Z obwoźnych planów Janika nic nie wyszło, bo... krótko po uroczystym odsłonięciu pomnika, które okrzyknięto bałwochwalstwem, skończyło się dla niego siedem lat tłustych.
<!** Image 3 align=none alt="Image 179143" sub="Pracownia Janika przypomina zamkowe wnętrza. Grube mury, kamienna podłoga. Dysonans wprowadza rysunek nagiego artysty z taczką, wyeksponowany na ścianie obok biurka.">Ostry konflikt z żoną spowodował finansowe kłopoty biznesmena. Janik został odcięty od kasy. Prokuratura zarzuciła mu pobicie i groźby karalne wobec małżonki, oskarżono go o działanie na szkodę firmy. Miał podobno złośliwie sprzedać na złom cenną maszynę i przywłaszczyć sobie pieniądze, a także rozbić na oczach połowicy firmowy komputer wart 600 zł. Tak zaczęło się dla Janika
siedem lat chudych.
- Wyrzucono mnie z firmy i pozbawiono środków do egzystencji. Sprzedałem, co się dało. Ponad dwa lata żyłem bez prądu, gotowałem tanie kości, by jakoś przeżyć. Nie było mnie stać na ogrzanie domu, więc zimą popękały kaloryfery - wspomina. Twierdzi, że przegrywał kolejne procesy, bo nie miał na adwokata, dojazdy na rozprawy, a na dodatek towarzyszyła mu... zmowa lokalnej władzy, usiłującej go zniszczyć.
<!** Image 4 align=none alt="Image 179143" sub="Burmistrz Arseniusz Finster wyjmuje z segregatora zdjęcie nagiego Janika. - Czy to jest normalne? - pyta.">W tym czasie Janik napisał bajkę „Trzy fazy prawdy”, na wzór „Folwarku zwierzęcego”, w której obnażał lokalne układy. W bohaterach rozpoznano burmistrza Chojnic i lokalne VIP-y, choć autor zastrzegał, że postaci z jego książki są wirtualne i uprzedzał, by nie występować z roszczeniami za obrazę, bo jest niewypłacalny. Groziła mu licytacja domu i własnego pomnika. Był goły jak święty turecki. To wtedy (w 2005 r.) Janik ujawnił swoją nagość podczas zimowej sesji zdjęciowej, której plon przekazał lokalnej gazecie i urzędnikom, w tym... sekretarce burmistrza. Goły Janik (tylko w butach, szaliku i okularach) pcha po śniegu taczkę, a w tle widać cytat z Churchila: „Mieli do wyboru wojnę albo hańbę. Wybrali hańbę, a wojnę i tak będą mieli”. Miał na myśli wojnę, którą wydał miejscowym władzom z burmistrzem na czele.
<!** Image 5 align=none alt="Image 179143" sub="W metalowa walizce z napisem „Janik” artysta schował złe wspomnienia">- Wykorzystał mój konflikt z małżonką, by mnie zniszczyć. Byłem dla Arseniusza Finstera zagrożeniem. Obaj należeliśmy do SLD, ale to ja byłem promowany. Zasiadałem w powiatowym zarządzie partii, pisałem przemówienia dla posła Kowalika, miałem własne poglądy, których nie konsultowałem z burmistrzem. Dwa koguty w jednym kurniku to było za dużo. Burmistrz zaczął mi przyprawiać gębę, opowiadać, że Janik to wariat i oszołom - sugeruje. Odwdzięczył mu się
pięknym za nadobne
Do Arseniusza Finstera zaczęło docierać, że Janik go oczernia. Pos- tanowił zdobyć dowód. Poprosił miejską strażniczkę, by nagrała szkalującą go rozmowę z Janikiem i wtedy go oskarżył. - A ja oskarżam burmistrza, że wykorzystuje podwładnych do prywatnych celów, a każąc mnie nagrywać łamie prawo - bronił się Janik. To niejedyny jego proces z Finsterem. Ten najgłośniejszy zakończył się niedawno i dotyczył sprawy sprzed dwóch lat.
<!** Image 6 align=none alt="Image 179143" sub="Instalacja w formie klatki symbolizuję celę aresztu, w którym Mariusz Janik spędził siedem dni ">Janik wychodził wtedy na prostą. W 2008 r. zawarł z byłą żoną ugodę. Ona zatrzymała „Bagietkę”, on dostał parę milionów. - Niewiele z tego zostało. Musiałem spłacić, i to z ogromnymi odsetkami, stary kredyt, zwrócić inne długi - wyjaśnia. W 2009 r. postanowił uczcić swoje wychodzenie z biedy. Zaprosił znajomych na imprezę. - Jeden przyniósł garnek zupy, inny ciasto. Było około 30 osób, grało radio, ale nikt nie tańczył - twierdzi Janik. Sąsiad słyszał co innego. Doniósł, że u Janika jest głośno, słyszy tupania i głośne śpiewy. Policjanci nie mogli się dostać na jego posesję, następnego dnia próbowali mu wręczyć mandat. - Nie przyjąłem, bo na bramie wisiał mój numer telefonu i mogli zadzwonić, a poza tym - zapewnia Janik - była to jedna z najcichszych imprez w moim domu.
Sprawa trafiła do sądu w Chojnicach, a ten wymierzył Janikowi 7 dni aresztu. Sędzia tłumaczył, że tak ostra kara ma nauczyć obwinionego poszanowania prawa. Janik, jak przystało na skandalistę, natychmiast to wykorzystał. Powiadomił o srogim wyroku TVN i przed przekroczeniem bramy aresztu urządził
kolejny happening.
W świetle kamer szedł do celi z własnym kubkiem i bielizną na każdy dzień tygodnia. Miał ze sobą transparent z hasłami i tłumaczył, że jego aresztowanie to sprawa polityczna. - Ujawniłem, że pracownica Urzędu Miasta na polecenie burmistrza potajemnie nagrywała naszą rozmowę, więc postanowiono mi pokazać, gdzie raki zimują - mówił. Dziennikarze TVN skonfrontowali słowa Janika z opinią burmistrza Chojnic, a ten - co sam dziś przyznaje - powiedział dwa słowa za dużo.
<!** Image 7 align=none alt="Image 179143" sub="Taki napis Mariusz Janik umieścił przed swoim śmietnikiem">Stwierdzenie: „Ja pana Janika uważam za klowna, takie jest jego życie, bardzo mi przykro to powiedzieć” kosztowało Arseniusza Finstera dwa lata procesu. - Sąd Rejonowy w Chojnicach uznał, że słowo „klown” znieważa Janika. Postępowanie wobec mnie warunkowo umorzono na czas rocznej próby i nakazano mi zapłacić 1000 zł na rzecz Fundacji Pomocy Ofiarom Przestępstw, ale się odwołałem i Sąd Okręgowy w Słupsku mnie uniewinnił - ujawnia burmistrz. Jak się wybronił? - Pokazałem pieczątkę, gdzie Janik sam firmował się jako wariat, oszołom i błazen oraz jego zdjęcie z pomalowaną twarzą i wielkim irokezem na głowie. Ujawniłem też napisy, które Janik eksponował podczas swoich happeningów. Sędziowie uznali, że słowo klaun pana Janika nie obraża - mówi Arkadiusz Finster. Wygrał i myślał, że sprawa ucichnie, a tu jest kolejna burza: - Dostaję mailem „pasztet”, który Janik wysyła do różnych instytucji oraz redakcji i czytam rzecz zatrważającą - on posądza niezawisłych sędziów o korupcję. To ich obraża i mam nadzieję, że dadzą Janikowi szansę dowiedzenia tych pomówień w sądzie - komentuje Finster. Uważa, że to kolejny nadmuchany balon, który pozwoli chojnickiemu skandaliście zaistnieć w mediach. Niedawno burmistrz oskarżył też Janika o
oczernianie go w Internecie.
- Sześć lat temu przepraszał mnie publicznie za nazwanie malwersantem. Myślałem, że to go czegoś nauczyło, ale on znów powtarza to samo pod przykrywką Internetu. Nazywa mnie szefem grupy przestępczej. Twierdzi, że korumpuję ludzi, dając im pracę, więc życzę mu powodzeniu w dowiedzeniu tej tezy - ironizuje Finster. Wyjmuje gruby segregator z „dowodami” działalności Janika. Bierze do rąk zdjęcie nagiego skandalisty: - On sam roznosił płyty CD z tym zdjęciem po urzędach i redakcjach, zezwalał na ich publikację. Czy to jest normalne zachowanie? I czy ja, widząc człowieka, który tak się pokazuje, nie mogę go nazwać klaunem? - pyta. Mówi, że mu za Janika wstyd, bo Chojnice to miasto obsypywane nagrodami za wizerunek i gospodarność. - Pamiętam go jako fajnego gościa, rozdającego dzieciom ciastka, a potem coś w niego wstąpiło - wspomina burmistrz i wzdycha: - Byłby fajną, kolorową postacią, gdyby nie przekroczył granicy dobrego smaku. Cóż, każde miasto ma swego Janika...
- Zamierzam udowodnić, że korzystny dla burmistrza wyrok sądu okręgowego zapadł z naruszeniem prawa, ponieważ jego adwokat spóźnił się z apelacją i doszło do poświadczenia nieprawdy w dokumentach - upiera się Janik. Twierdzi, że wysłał w tej sprawie 5,5 tys. maili do różnych instytucji i teraz przygotowuje dokumentację dla szefa Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka. - Będzie o tym głośno! - zapowiada.
Galeria z metalowymi instalacjami ma przynieść Janikowi pieniądze i sławę
- Od 5 miesięcy Mariusz Janik ma nowe hobby. Tworzy przed domem ogromne artystyczne instalacje. Metalowe postacie tuż za ogrodzeniem to paparazzi. Trzymają w rękach kamery i aparaty fotograficzne, zwrócone ku szosie. Kuszą turystów, jadących do Funki i Sfornychgaci. Wabi ich nazwa „Galeria” i wyeksponowany na płocie napis: „Godziny otwarcia w zależności od pogody i samopoczucia”.
- Całe ogrodzenie domu Janika pokrywają tablice z cytatami. Są tu złote myśli filozofów oraz przemyślenia samego Janika. „Wszyscy jesteśmy psychiczni, ale nie wszyscy zdiagnozowani”, „Moja sztuka jest jak g... To się czuje!” - obnaża się artysta, a obok cytuje Schopenhauera: „Najpierw prawda jest ośmieszana, potem spotyka się z gwałtownym oporem, a na koniec traktowana jest jako oczywistość”.
- - Czy może być lepsze miejsce na ekspozycję? Turyści zatrzymują się, oglądają, prowadzimy interesujące rozmowy. Polityki mam dość. Będę tworzył i utrzymywał się ze sztuki, bo w tym mieście, choćbym tego bardzo chciał, nikt do pracy mnie nie przyjmie - twierdzi Janik.