Zdaniem związkowców, supermarkety wolą zainwestować w reklamę niż w ludzi. Coraz częściej ekspedienci pracują w kilku działach, nie mają pełnego etatu, a kolejki do kas rosną.
<!** Image 2 align=none alt="Image 174035" sub="Mniej pracowników w supermarketach oznacza większe kolejki i obsługę klienta na niższym poziomie. Czy w bydgoskich sklepach już to odczuwamy? Fot. Tadeusz Pawłowski">
- Zauważyłem, że od dłuższego czasu w sklepie „Bomi” w Galerii Handlowej „Drukarnia” pracuje bardzo mało ludzi. Nieraz byłem świadkiem, jak pracownicy nerwowo zmieniają stanowiska. Na przykład z kasy biegną do działu warzyw i owoców, a potem spieszą się do działu ze słodyczami. Żal mi ich bo wiadomo, że nie mogą być jednocześnie w kilku miejscach, a klienci nie lubią czekać - mówi pan Robert, mieszkaniec Śródmieścia.
Szefostwo „Bomi” tłumaczy, że poziom zatrudnienia dostosowany jest do bieżących obrotów sklepu, ale unika odpowiedzi na pytania, ilu ludzi obsługuje bydgoski sklep w „Drukarni” i czy w ostatnim czasie zwalniali pracowników.
<!** reklama>
Okazuje się, że to nie pojedynczy przypadek. W wielu polskich supermarketach zatrudnienie spada, a sieci niechętnie podają liczby. - Jeszcze dwa lata temu Carrefour zatrudniał 26 tys. osób w skali Polski, a teraz - 17 tys. Przy otwarciu nowych sklepów zatrudnia się masę ludzi, ale tylko 60 proc. z nich zachowuje pracę. Taka jest rotacja - zauważa Paweł Skowron, wiceprzewodniczący Międzyzakładowej Organizacji Związkowej NSZZ „Solidarność” w sieci sklepów Carrefour. - Firma szuka oszczędności. Woli inwestować w promocję niż w pracowników. Są też sygnały, że zatrudnienie spada w okresie wakacji, kiedy utargi są mniejsze. Jednak nie udostępnia nam się aktualnych danych.
W sieci „Biedronka” latem interes kwitnie, ale nie omija jej problem obniżania kosztów zatrudnienia. - Jest tendencja, że rezygnuje się z pełnych etatów na rzecz trzech czwartych etatu. Jest też problem z zatrudnianiem nowych ludzi, którzy przejmą obowiązki w okresie urlopowym - mówi Piotr Adamczak, szef związków zawodowych „Solidarność” w „Biedronce”.
W spółce Real, która w ubiegłym roku nie otworzyła żadnego nowego sklepu, zatrudnienie spadło o 850 osób. Tesco, chociaż chwali się, że w porównaniu z 2009 rokiem, w ubiegłym zatrudniono dodatkowo 2,3 tys. osób, nie uwzględnia przy tym liczby nowych inwestycji.
Według danych NSZZ „Solidarność”, średni czas zatrudnienia w dużych sieciach handlowych wynosi 1, 5 roku. Okazuje się, że hipermarkety niechętnie podpisują z pracownikami umowy na czas nieokreślony. Coraz częściej decydują się na współpracę z firmami zewnętrznymi, które obsadzają swoimi ludźmi niemal wszystkie stanowiska.
