<!** Image 1 align=left alt="Image 39639" >W chwili gdy zamykaliśmy to wydanie „Nowości”, wciąż nieznane były losy dwojga policjantów, zaginionych gdzieś między Siedlcami a Warszawą. Mogę sobie tylko wyobrazić dramat, jaki przeżywają bliscy i wierzę w determinację setek policjantów, którzy próbują ich odnaleźć. W tle tej zagadki ciszej jest o jej politycznym znaczeniu. Pracę stracił już szef komisariatu z dworca Warszawa-Centralna, który wydał polecenie, żeby funkcjonariusze policyjnym radiowozem odwieźli do domu grubą fiszę z ministerstwa. Posadę stracił ów ważny pasażer - Tomasz Serafin, szef departamentu w MSWiA. Minister Ludwik Dorn oświadczył, że przyjął jego dymisję. W dojrzałej demokracji po takim numerze to minister podałby się do dymisji. Tyle teoria. Praktyka III/IV RP jest taka, że Dorn jest zbyt bliskim współpracownikiem premiera, by miał się obawiać o przyszłość w rządzie.
Coś innego w tej sprawie jest przygnębiające: jeśli szef departamentu w resorcie Dorna dopuszcza się zwykłej, chamskiej wręcz prywaty, to znaczy, że nawet wśród ludzi na wyższych stanowiskach w administracji rządowej z pisowskiego rozdania te obietnice moralnej odnowy, oczyszczenia, mówienie o tym, że teraz w państwie będzie porządek - wszystko to traktuje się jedynie jak „bajer” pod publiczkę. I myślę, że to o wiele gorsza informacja niż te ujawniane ostatnio różne ciekawostki z życia zmarginalizowanych już koalicjantów.
<!** reklama right>Z ich strony nic już nie zdziwi. Nawet ta seksafera z Andrzejem Lepperem, Stanisławem Łyżwińskim i Anetą K. w rolach głównych.
Śmieszne jest pytanie o to, czy wicepremier, oskarżony publicznie o kupowanie usług seksualnych partyjnymi posadami, nie powinien podać się do dymisji. Kluczowe pytanie brzmi, czy człowiek skazany za lincz powinien być wicepremierem?