Nie ma dnia, by w jednym z toruńskim dyskontów nie buszowali złodzieje. Sieć handlowa oszczędziła tu na ochronie i testerach pieniędzy. Dlaczego? Po prostu odpowiedzialnością materialną obarczyła pracowników...
<!** Image 2 alt="Image 120212" sub="Rys. Łukasz Ciaciuch">- My to na bal prędko nie pojedziemy - wzdycha ekipa „Myszki” niedawno otwartej w Toruniu. O dorocznej imprezie, podczas której honorowany jest personel „Najlepszego Supermarketu Sieci”, mogą sobie najwyżej poczytać w mysim periodyku. Relacja, kreślona piórem specjalisty do spraw komunikacji wewnętrznej, pobudza wyobraźnię.
<!** reklama>„Chłodny wieczór. Na tle granatowego nieba tańczą białe płatki śniegu. Z aut wysiadają piękne panie i przystojni panowie. Wszyscy eleganccy i wytworni. Powolnym, ale pewnym krokiem, zmierzają ku wejściu ogromnego, oświetlonego gmachu”. A dalej? Dalej są laury, gratulacje i zabawa do białego rana, którą wytrzymują - jak pisze specjalista - „tylko najtwardsi zawodnicy”. Oni wszyscy by wytrzymali. Tyle razy harowali po 12 godzin, że ubawowi do świtu też by radę dali.
Cenni niepełnosprawni
Dyskont, który w mysiej terminologii nazywany jest supermarketem, ma wielkość typową dla sklepów pokroju Biedronki chociażby. Średniej wielkości sala sprzedaży (tu półki z żywnością, chemią gospodarczą i kosmetykami), osobno obsługiwane stoiska z pieczywem, mięsem i warzywami. Do tego kilka koszy promocyjnych, w których ląduje to, co akurat sieć załatwi: od kompletów bielizny za kilka złotych po szklanki i okulary.
Personel liczy około 30 osób. Zdecydowana większość ma umowy na czas określony.
- Zbieranina z nas jeszcze, a nie ekipa - podsumowuje samokrytycznie Wiolka. - 90 procent przyszło tu z bezrobocia, przez urząd pracy. Niektórzy nigdy nie mieli nic wspólnego z handlem. Przeszliśmy kursy i jesteśmy. Spora grupka z nas ma orzeczenia o niepełnosprawności. Dzięki nim sieć może dostać z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych kasę na stworzenie stanowiska pracy. Dwóch już przyniosło zwolnienia od psychiatry.

Biznes
<!** Image 3 align=left alt="Image 120212" >Nieporadność kasjerów kolejny już miesiąc komentują klienci. Często się mylą, nie nadążają w godzinach szczytu. Poza tym, część chyba odwykła od dyscypliny. Trudno im przyzwyczaić się do tego, że nie mają przerw na papierosa i powinni mieć wyłączone komórki.
- Musi minąć trochę czasu, zanim człowiek po kuroniówce się wdroży - tłumaczą. Tych wyjaśnień jednak w ogóle nie przyjmuje Młody Wilk, czyli kierownik regionu. Zawsze wpada niezapowiedzianie.
- Poniżej trzydziestki, pewny siebie, częściej na sportowo niż w gajerze - opisują dziewczyny. Są pewne, że to przed nim mobilizująco ostrzega mysia gazeta. „Każdego dnia Wasz sklep odwiedza mnóstwo osób. Nie wiecie, czy właśnie teraz między półkami nie buszuje Tajemniczy Klient”. Pod spodem lista dyskontów, z których był całkowicie zadowolony. Niby miło, ale dziewczyny wolałyby, żeby jednak u nich nie buszował.
Najpierw przechadza się koło makaronów i innych węglowodanów przetworzonych. Potem udaje zapatrzenie w ladę stoiska mięsnego. Nie omieszka stanąć w kolejce do kasy, a nawet zajrzeć do pokoju socjalnego. Brrrr... Ostatnio wyszło na jaw, że pokój nie tylko był otwarty, ale na dodatek Gośka piła w nim kawę bez odpowiedniego zapisu. Dostało się i Gośce, i kierownictwu. Bo pracownik „Myszki” ma prawo do jednej, trwającej 15 minut przerwy śniadaniowej. Może ją spędzić w pokoju socjalnym, ale wyłącznie po uprzednim wpisaniu się na listę oraz pobraniu klucza od pomieszczenia za akceptacją przełożonego.
Młody Wilk zalecił kierownictwu supermarketu zdyscyplinowanie personelu. Wyraził też zdziwienie graniczące z niezadowoleniem w temacie nagan. No bo jak to: kolejny miesiąc leci, a nagan brak. Kierownicy - w obawie przed naganą dla samych siebie - zadeklarowali wolę poprawy. Nagany się pojawią.
Istny raj dla złodziei
Ekipa „Myszki” nie może sobie przypomnieć dnia, w którym nie przyłapałaby choćby jednego drobnego złodziejaszka („Zjedz sobie, dziecko, batonika, byle szybko.”).
- Już pierwszego dnia, kiedy obok otwierano perfumerię, miała ona ochroniarza. A my? - Wiolka nie kryje rozżalenia.
Mija tydzień za tygodniem, a sieć nadal nie widzi konieczności zatrudnienia ochrony. Więc pracownicy marketu - na swą mysią miarę - urządzają pościgi, czasami nawet zatrzymują złodziei. Daleko im do amerykańskiego kina akcji, ale emocji nie brakuje. Rabusiów namierzają albo dzięki monitoringowi (niestety, nie obejmuje wszystkich zakamarków sklepu), albo dzięki czujności na sali.
Środa. Łapią nastolatków, jak się okazuje, dobrze znanych policji. Delikwenci stają przy stoisku warzywnym i podziwiają fanty wyniesione pod bluzami z pobliskiego sklepu obuwniczego. Są wyraźnie zadowoleni. Chowają je z powrotem i dla ukoronowania dzieła zwijają drobiazgi z dyskontowych półek. Zaprowadzeni na zaplecze rzucają niecodzienne bluzgi:
- Ciebie, stara babo, mogę zaraz obsikać - obwieszcza jeden pracownicy sklepu i wyciąga na wierzch instrument.
Czas oczekiwania na policję: pół godziny (krótko).
Czwartek. Tylko dzieciak ładujący sobie za pazuchę gumy do żucia. Napomniany przez dorosłego klienta, odkłada towar na miejsce.
Piątek. Z wyglądu Rumun, lat około 35. Brudny i wydzielający wyjątkowo nieprzyjemną woń. Wpada przy półkach z kosmetykami. Najdroższe dezodoranty i pasty do zębów (z pewnością nie dla siebie) pakuje metodycznie do specjalnych kieszeni, wszytych w podszewkę kurtki. Profesjonalista.
- Czekajcie. Mamy dużo interwencji i tylko jeden radiowóz - policjanci proszą o cierpliwość. Złodzieja na zapleczu najpierw pilnuje Magda. Gdy nie już wytrzymuje smrodu, prosi o zmianę Wieśka. Funkcjonariusze docierają po półtorej godziny od zgłoszenia. Woniejącego witają jak starego znajomego. Jeden z funkcjonariuszy od razu dzwoni do kolegi:
- A Jackowskiego być chciał? Tak? To mówisz i masz! - melduje rozbawiony.
Sobota. Znów nastolatkowie. Przyłapani na ściąganiu słodyczy z półek i wpychaniu ich do kieszeni, spokojnie oznajmiają, że znają swoje prawa.
- Weź, pani, te ręce! Nie przekroczyłem jeszcze linii kasy - szamoce się zakapturzony chłopak. Odkłada fanty i spokojnie wychodzi ze sklepu.
- Gnojek - cedzi Wiolka przez zęby i z trudem powstrzymuje się, by go nie dogonić i nie chlasnąć po tym kapturze.
Dzień sądu ostatecznego
Mysia ekipa jest przekonana, że wśród złodziei już się rozniosło, iż w dyskoncie nie ma ochrony. A może i się cwaniaki zorientowały, że personel tu zielony jeszcze jak szczypiorek na wiosnę? Region konieczności zapewnienia ochrony nie dostrzega. Odpowiedzialnością materialną obarczył jednak osoby z kierownictwa. Za sklepowe straty będą bulić po równo. Ile?
Sąd ostateczny, jak mówią, nadejdzie niebawem, wraz z pierwszym remanentem. Wtedy okaże się, czy i kto wyjdzie na zero. Pracownicy sami nie wiedzą, ile złodziejstwa przepuścili.
Na razie za manka odciąga się szeregowym kasjerom. Niektórzy potrafią zaliczyć po 100 zł jednego dnia. Częsty błąd to zapisanie płatności kartą w transakcjach gotówkowych. Dobrze jeszcze, gdy pieniądze odnajdują się w pogotowiu kasowym. To podręczna suma, którą na podorędziu ma każdy przy kasie. Bywa, że ktoś życzliwy z kierownictwa poszuka pod koniec dnia i tam znajdzie brakującą setkę albo i dwie.
Tester tylko w oku
- Jednak bardziej niż pomyłek, boimy się fałszywek - mówią w Myszce. Czy ktoś z zewnątrz uwierzyłby, że taki sieciowy dyskont nie ma na stanie ani jednego testera banknotów? Góra odpowiada, że na kursach uczono, jak rozpoznawać pieniądze. Po co więc tester?
W systemie 12 na 36 godzin pracuje część pracowników, obsługujących samodzielne stoiska. Do podstawowego czasu pracy doliczyć jednak trzeba jeszcze poranny rozładunek towaru i wieczorne sprzątanie. Przed nim - „fejsowanie” (od ang. face - twarz), czyli równanie asortymentu do brzegu na półkach.
Dziewczyny niejednokrotnie rozładowują same 10-kilogarmowe palety z towarem. Ciężko mają też te ze stoiska mięsnego, codziennie przenoszące schaby i boczki do chłodni w magazynie. Kręgosłupy bolą, ale 1200 zł na rękę jest. Najgorsi są złodzieje, pomyłki na kasie i niezapowiedziane odwiedziny Tajemniczego Klienta. Resztę da się przeżyć. Do remanentu.
PS Nazwa sklepu i imiona pracowników zostały zmienione.
Fakty
Wielka rotacja, czyli ciężka harówa za małe pieniądze
Zdecydowana większość pracowników supermarketów i dyskontów to kobiety. W 2008 roku koalicja Karat (zrzesza organizacje z Europy Środkowo-Wschodniej, działające na rzecz równego statusu kobiet i mężczyzn) przeprowadziła badania dotyczące sytuacji Polek w super- i hipermarketach. W badaniu uczestniczyły pracownice z Krakowa i Olsztyna, zarówno z międzynarodowych (Carrefour, Real, Tesco, Rast, Biedronka), jak i lokalnych sieci sklepów wielkopowierzchniowych (Lewiatan, Avita, Kefirek).
Stosunek kobiet do mężczyzn w badanych sklepach kształtował się na poziomie 9:1 lub 8:2. Z tym, że mężczyźni częściej zajmowali stanowiska kierownicze. Brak mężczyzn odczuwano szczególnie w sytuacjach wymagających poważnego wysiłku fizycznego (dźwiganie, pchanie, podnoszenie) oraz w momentach zagrożenia (złodzieje, agresywni klienci).
Specyfiką supermarketów jest bardzo duża rotacja pracowników. Jej przyczyny, zdaniem badanych, to: niskie zarobki, konieczność pracy w weekendy, ciężkie warunki pracy, złe relacje między personelem a przełożonymi, nakładanie na zatrudnionych zbyt wielu obowiązków. Rotacja dotyczy przede wszystkim ludzi młodych, wśród których przypadki zwalniania się po kilku dniach, tygodniach, w ostateczności miesiącach, są powszechne. Starsi, szukający stabilności, przywykają.
Właściciele sieci oszczędzają na ludziach. Zbyt mała liczba pracowników w stosunku do zadań, które są do wykonania, to zjawisko powszechne.
Praca w sklepie wielkopowierzchniowym prawie zawsze jest sformalizowana umową tymczasową lub na czas określony. Zarobki należą do najniższych w Polsce. Na stanowisku kasjerki: od 1276 zł (najniższa krajowa) do 1400 zł brutto. W okresie badania stawka przy rozliczeniu godzinowym wyniosła 7,7 zł brutto.
Łamanie praw pracowniczych w sklepach to prawie codzienność. W latach 1997-2007 na skutek interwencji Państwowej Inspekcji Pracy wyegzekwowano na rzecz blisko 20 tysięcy pracowników ok. 3,6 mln zł (m.in. za nadgodziny). Najczęstsze nieprawidłowości, wytknięte przez inspektorów, to łamanie przepisów dotyczących czasu pracy, nieudzielanie urlopów wypoczynkowych w odpowiednim terminie, niewłaściwe składowanie towarów, zły stan pomieszczeń higieniczno-sanitarnych.
To tylko wierzchołek góry lodowej. Z badań koalicji Karat wynika, że wielkimi problemami pracowników są też: chroniczne zmęczenie, dolegliwości zawodowe (kręgosłup, stawy, chroniczne infekcje) oraz częste szykany.