Regularnie do mych uszu dociera też łubudu! od strony samochodów, których kierowcy niezbyt przejęli się znakiem ostrzegawczym.
Gdy tak podskakuję, zastanawiam się, dlaczego nikt nie pomyślał o ujednoliceniu wymagań dotyczących tych drogowych szykan.
Dlaczego jedne, na przykład koło kościoła i szkoły w Przyłękach, można autem przejechać nawet sześćdziesiątką bez specjalnych wrażeń (i po co taki próg?), podczas gdy w innych miejscach, m.in. na tej samej drodze, nawet przepisowa trzydziestka nie uchroni przed sporymi turbulencjami (a co dopiero mają powiedzieć amortyzatory)? Dlaczego jedne progi są szerokie jak stół, zaś inne z pozoru malutkie, wąziutkie, ale wytrząsają duszę z człowieka i jego stalowego rumaka?
Zgadzam się, że „kocie oczka” na przejściach to świetny pomysł. Doceniam progi wyspowe, które rowerzysta może ominąć. Ale ze zwykłymi „leżącymi policjantami” warto zrobić generalny porządek, by dobrze służyły każdemu na drodze.
