Idea była szczytna. Posłowie wymyślili sposób, by ułatwić osobom niezamożnym opłacanie rachunków za prąd. Forma jego wykonania woła jednak o pomstę do nieba. Na „obdarowanych” nakłada takie obowiązki, że może się odechcieć tego miłosierdzia państwa, a urzędników, którzy muszą to rozporządzenie wykonać - z założenia skazuje na gniew obywatela.
[break]
Obowiązujące od początku tego miesiąca przepisy umożliwiają składanie wniosków o zryczałtowany dodatek energetyczny. - Otrzymać go mogą osoby z przyznanym dodatkiem mieszkaniowym, które przedstawią też umowę z dostawcą energii elektrycznej i mieszkają tam, gdzie dostarczany jest prąd - wyjaśnia Regina Politowicz, dyr. Wydziału Zdrowia, Świadczeń i Polityki Społecznej UM Bydgoszczy. - Każdy wniosek wiąże się jednak z opłaceniem decyzji administracyjnej 10-złotową opłatą skarbową.
To kuriozalne, bo wysokość dodatku dla osoby samotnej to... 11 złotych 36 groszy miesięcznie. Teoretycznie jeden wniosek powinien wystarczyć na 6 miesięcy, ale praktyka bywa różna, bowiem powiązany z nową dopłatą dodatek mieszkaniowy jest wystawiany też na określony okres, a może się okazać, że te miesiące się nie pokrywają. I wtedy może zostać miesiąc albo dwa uprawnień... - Co gorsza, stawki dodatku energetycznego zostały podane tylko do kwietnia i również z tego powodu nie możemy wydawać decyzji na pół roku - tłumaczy dyrektor Politowicz.
Do piątku w ratuszu złożyło wnioski około 100 bydgoszczan z 12-tysięcznej grupy potencjalnie uprawnionych. Nie wiadomo, ile z nich zrezygnowało z powodu tych utrudnień, a ile nie spełnia wszystkich warunków (wypłatę dostanie tylko ta osoba, która ma dodatek mieszkaniowy i wystawioną na siebie fakturę na prąd).
W urzędzie mówią, że cały problem wziął się z niedopatrzenia. Podjęto inicjatywę poselską o nowej dopłacie, ale już nie znowelizowano ustawy o opłacie skarbowej (która zwalnia z ekstrakosztów za dodatek mieszkaniowy, ale za energetyczny już nie). Szefowa wydziału poinformowała nas, że w ratuszu zastanawiają się z prawnikami, czy nie ma jakiejś możliwości formalnej zwolnienia z tej opłaty osób żyjących w ubóstwie. Tymczasem urzędnicy już spotykają się z dużym niezadowoleniem petentów. - Sami widzimy, że to absurdalna sytuacja, ludzie się denerwują, że to my każemy im płacić częściej.
A sprawa i dla nich jest karkołomna. Rządowe fundusze przekazywane muszą być właśnie za pośrednictwem gminy, ale na ich „obsługę” praktycznie nie dołożono pieniędzy. - Zadanie to jest skomplikowane, na dobrą sprawę powinny się nimi zająć dwie dodatkowe osoby - komentuje dyrektor wydziału.