Z MICHAŁEM SZYMANOWSKIM, laureatem międzynarodowych konkursów pianistycznych (ostatnio III nagroda w konkursie im. Paderewskiego) rozmawia Magdalena Jasińska.
<!** Image 2 align=none alt="Image 166534" sub="Michał Szymanowski">
Gdzie Pan występował oprócz bydgoskich konkursów?
Z poważniejszych - w Kijowie. Tam organizowany jest konkurs im. Horowitza - dostałem piątą nagrodę. Odbywał się w niedalekim odstępie od konkursu Rubinsteina. W kilka dni po jego zakończeniu miałem maturę z języka polskiego, nawet pani profesor dzwoniła, zirytowana tym, że przechodzę do kolejnych etapów.
<!** reklama>
Czas na ankietę osobową. Ma Pan pseudonim?
Owszem, moja starsza siostra Karolina, gdy miałem przyjść na świat, stwierdziła, że będę miał na imię „Blazik”. I tak, od tego czasu, cała rodzina i koledzy z podwórka wołają na mnie woła Blazik.
Rok urodzenia?
1988
Jest Pan bydgoszczaninem?
Tak, od urodzenia. Mieszkamy na Osowej Górze - tu spędziłem całe dzieciństwo.
Trochę nie miał Pan wyboru - musiał Pan zostać muzykiem - Mama pianistka, tata wibrafonista, siostra skrzypaczka.
Zawsze jest wybór. Nikt mnie nie zmuszał, ale od najmłodszych lat przejawiałem zainteresowanie muzyką. To, że mam rodziców muzyków, bardzo mi pomogło, ale była też niepisana umowa, że gdyby mi nie najlepiej szło, to zmienię szkołę. Sam zdecydowałem, że poświęcę się muzyce. Nie żałuję tego.
Były takie momenty kiedy nie chciało się ćwiczyć?
Cały czas są (śmiech). Ogromną umiejętnością jest mądre ćwiczenie. Nie przegrywam całych utworów, ćwiczę taktami, próbuję trudne miejsca. To tak jak z grą w piłkę, tam ćwiczy się podania.
Ile Pan dziennie ćwiczy?
Różnie, niekiedy cały dzień dochodzę do instrumentu, ale uważam, że ćwiczenie powyżej pięciu godzin non stop mija się z celem.
Ma Pan fortepian w domu?
Tak, ale i tak więcej ćwiczę w akademii. To jest ogromny atut, że mam dobry instrument w domu.
Kto Pana uczył w szkole muzycznej?
Ukrainka Ludmiła Kasjanienko - to świetny pedagog, od samego początku mnie prowadziła i wpoiła dobre nawyki. Nie byłem wielkim pracusiem na początku, wolałem grać w piłkę, ale ogromna rola mojej pani pedagog w tym, że stałem się tym, kim jestem. W ogóle miałem szczęście do pedagogów - obecnie uczę się u pani profesor Katarzyny Popowej-Zydroń.
Pamięta Pan swój pierwszy konkurs?
Tak, to był Antonin w roku 2000.
Jest Pan osobowością konkursową?
Chyba tak, rywalizacja mnie pobudza. Między nami pianistami jest często wielka przyjaźń. Udaje mi się opanować i odseparować od całej otoczki konkursu. Trzeba znać swoje możliwości i atuty. Wiem, w jakim miejscu jestem i dokąd zmierzam.
Ma Pan swojego ukochanego kompozytora? Może Chopin?
Na pewno jest jednym z ulubionych, ale nie tym jedynym. Chyba rozumiem tę muzykę. Czy wystartuję w konkursie chopinowskim? Jeszcze nie wiem.
Ma Pan pozamuzyczne pasje?
Raczej zainteresowania. Nie można wyłącznie żyć muzyką, trzeba o czymś grać. Trzeba spotykać się ludźmi, z nimi rozmawiać. Moją pasją jest sport - od dziecka lubię się ruszać, chodzić po górach.
Wyobraża sobie Pan dwa tygodnie rozłąki z fortepianem?
Oczywiście, tak jest co roku. Trzeba zatęsknić, żeby potem docenić to, co się robi przez cały rok.
Studiuje Pan również dyrygenturę symfoniczną...
W klasie maturalnej przygotowywaliśmy program rozrywkowy, napisałem aranż na orkiestrę i poprowadziłem orkiestrę klasową. Stwierdziłem, że być może za kilka lat spróbuję swych sił w dyrygenturze. Okazja nadarzyła się szybko - bo niedawno na naszej akademii otwarto nowy kierunek dyrygentury symfonicznej i operowej - dostałem się do profesora Zygmunta Rycherta i jestem bardzo zadowolony.
W domu jest Pan użyteczny?
Staram się. Gdy mamy nie ma w domu, to z tatą na zmianę gotujemy. Mamy też podział ról w domu, jednego dnia ja sprzątam albo wynoszę śmieci. Potrafię grać, ale i potrafię naprawić gniazdko.
***
Wywiad w radiu
Magda Jasińska zaprasza do wysłuchania audycji „Zwierzenia przy muzyce” w Polskim Radiu PiK w każdy wtorek o godzinie 23.03
i sobotę o godz. 15.05.