Wywiad „Expressu” z Damianem Ciechanowskim, obrońcą Zawiszy, który w wieku 17 lat ma szansę zagrać w ekstraklasie.
<!** reklama>
Już za kilka dni może nastąpić wielkie wydarzenie w twoim życiu - występ w ekstraklasie. Jak do tego podchodzisz?
Spokojnie, przez cały tydzień jak zwykle będę mocno zasuwał, żeby przekonać do siebie trenera, bo o miejsce w składzie rywalizuję teraz z Igorem Lewczukiem. Ale mogę zapewnić, że stawka meczu z Jagiellonią Białystok mnie nie sparaliżuje. Nie czuję żadnej presji, niczego się nie boję, robię to, co kocham, więc wszystko jest w należytym porządku.
W ciągu roku zrobiłeś ogromny przeskok. W kwietniu ubiegłego roku po raz pierwszy zagrałeś w dorosłym futbolu, w IV lidze przeciwko Polonii Bydgoszcz, a już możesz myśleć o meczach z najlepszymi drużynami w Polsce...
Rzeczywiście wiele się w tym czasie wydarzyło. Już spotkanie z Polonią było dla mnie przeżyciem. Przyszło pół tysiąca kibiców. Pierwszy raz grałem przy dopingu. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia i powoli wierzyłem, że będę mógł się pokazać w pierwszej lidze.
Jak wspominasz pierwsze powołanie do szerokiej kadry przez trenera Janusza Kubota?
Kiedy przed sparingiem z Olimpią Elbląg wszedłem do szatni i trener powiedział, że mam piętnaście lat, trochę się ze mnie śmiano, bo nie wyglądałem na swój wiek...
A jakie uczucie ci towarzyszyło przed debiutem w pierwszej lidze, 1 maja tego roku w Brzesku z Okocimskim?
Po kontuzji, której doznał Michał Płonka, czułem, że otrzymam szansę. Gdy przyszła pora na odprawę, a trener podawał skład i usłyszałem moje nazwisko, bardzo się ucieszyłem, że dano mi możliwość pokazania swoich umiejętności. Nigdy trenerowi Ryszardowi Tarasiewiczowi tego nie zapomnę.
Zamiast juniorów młodszych miałeś za rywali dorosłych facetów, ogranych w ekstraklasie i trudne zadanie przed sobą.
Przede wszystkim było więcej fizycznej walki, lecz im wyższa liga, tym większa kultura grania. Myślę, że dałem sobie radę.
Masz poczucie, że dojrzewasz wraz z tym zespołem? Że z każdym meczem twoje notowania rosną?
Czuję się coraz pewniej, to fakt.
Od razu przeszedłeś ze starszymi kolegami na „ty”?
Na początku nie było to łatwe. W większości są to doświadczeni zawodnicy, niektórzy mogliby być moimi ojcami.
Masz już za sobą tradycyjny chrzest?
Nic takiego nie miało miejsca.
A co należy do obowiązków „młodego”?
Zanoszenie różnych rzeczy na boisko. Przed treningiem muszę także sprawdzać, czy wszystkie piłki są napompowane. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Mogę jednak powiedzieć, że dobrze się z chłopakami dogaduję i nie ma u nas podziału na starych i młodych.
Jak godziłeś w minionym sezonie grę w drużynach juniorów i seniorów?
Pod koniec rozgrywek, gdy jechałem z drużyną juniorów na turniej finałowy mistrzostw Polski, czułem już trochę wysiłku w nogach. Grałem z większą częstotliwością. Ale uważam, że byłem dobrze przygotowany do sezonu. Trener Tarasiewicz ponadto zadbał o to, żebym trochę odpoczął. Byłem więc w dobrej formie. Teraz również czuję się bardzo dobrze.
Trenerzy mówią, że jesteś jednym z tych graczy, którzy są zawsze chętni do gry.
Taki już jestem. Jakbym mógł, cały dzień bym spędził na murawie.
Chłopak ze Śródmieścia musi być twardy?
Mniej więcej wiadomo w jakim obracałem się środowisku. To w pewnym sensie ukształtowało też mój charakter.
Skąd wziął się twój pseudonim?
Na pierwszych zajęciach biegałem w koszulce z nazwiskiem Rooney jako napastnik.
Aż „Rooney” stał się obrońcą...
W drużynie juniorów zostałem przekwalifikowany na inną pozycję. Ale pseudonim pozostał.
A czy dobrze radziłeś sobie w ataku?
To nie była moja pozycja, nie byłem bramkostrzelny. Próbowałem też grać rolę pomocnika. Trener Piotr Rembowiecki widział mnie jednak w defensywie i na skrzydle. Było to dobre posunięcie. Na boku czuję się lepiej, mogę sobie pobiegać.
Czy w ekstraklasie też będziesz odważnie włączał się do tak zwanych akcji zaczepnych?
Zobaczymy, jaką trenerzy ustalą taktykę. Ale pewnie, że będę próbował, nikt mi wcześniej tego nie zabraniał. W obecnych czasach na tym polega rola bocznego obrońcy.
Czy, oprócz treningów z drużyną, ćwiczysz też indywidualnie?
Staram się podchodzić do swoich zajęć profesjonalnie. Zatem nie ukrywam, że sam - w domu i nieraz na siłowni - także staram się ćwiczyć. Choćby po to, by poprawić wytrzymałość mięśni. Traktuję piłkę nożną bardzo poważnie.
Na jakim piłkarzu się wzorujesz?
Marzy mi się kariera jaką zrobił nasz obrońca z Borussii Dortmund Łukasz Piszczek. Natomiast wzorem jest Philipp Lahm, niemiecki piłkarz grający w Bayernie Monachium.
Wszystko przed tobą. Młody piłkarz grający na poziomie ekstraklasy, to na rynku transferowym bardzo gorący towar...
Słyszałem, że ktoś się mną zainteresował, ale nie poszły za tym żadne konkrety. Zapewniam, że nie zawracam sobie jednak tym głowy. Nie szukam żadnego klubu. Jestem w Bydgoszczy i chcę grać w Zawiszy. Ważny jest dla mnie także trener, a Ryszarda Tarasiewicza darzę ogromnym szacunkiem. Liczę na to, że przy nim się bardzo rozwinę.
Ekstraklasa zweryfikuje też szybko możliwości Zawiszy. Czego spodziewasz się po debiutanckim sezonie?
Naszym celem chyba nie będzie gra o czołowe miejsca, raczej będziemy walczyć bez presji i koncentrować się na najbliższym przeciwniku. Stanowimy jednak ciekawy zespół i ten sezon może być dla nas całkiem dobry.
Ciągle ciebie pewnie nie ma w domu. Mecze, wyjazdy, zgrupowania, masz jeszcze czas na szkołę i inne zainteresowania?
Wiadomo, że szkoła to podstawa. Może kiedyś uda mi się pójść na studia. Na inne rzeczy staram się znaleźć czas, lecz nie jest to takie proste. Ostatnio ponad dwa tygodnie byłem poza Bydgoszczą. Po mistrzostwach Polski juniorów zjechałem na krótko do domu, by zaraz wybrać się na zgrupowanie z pierwszym zespołem do Buczu. Taki sport wybrałem i mnie to nie przeszkadza.
A’ propos mistrzostw Polski juniorów młodszych, byliście o krok od złotego medalu!
Przegraliśmy z Wisłą Kraków tylko różnicą bramek. Czuję wielki niedosyt, bo niewiele zabrakło do zdobycia tytułu. Gdyby w pierwszym meczu z Polonią Warszawa w ostatniej minucie sędzia nie podyktował przeciwko nam rzutu karnego, świętowalibyśmy mistrzostwo.
Srebro też jest sukcesem, a do szerokiej kadry seniorów zostali włączeni kolejni juniorzy - Jakub Łukowski i Korneliusz Sochań.
To chłopacy z potencjałem, bardzo perspektywiczni. Przed Kubą wielka przyszłość. Sochań jest środkowym pomocnikiem i dużo widzi na boisku. Jeżeli dobrze zaadaptują się w drużynie, też będą grali. Ja jeszcze dwa lata temu podawałem piłki starszym kolegom na treningach, a stałem się częścią zespołu, który po 19 latach awansował do ekstraklasy. Cieszę się, że przede mną stoją już kolejne wyzwania.