Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rok po zamachu w Berlinie. Śledztwo trwa, pieniędzy nie ma

Mariusz Parkitny
19 grudnia 2016 r. podczas świątecznego jarmarku w centrum Berlina terrorysta rozjeżdżał ludzi ciężarówką. Szczecińska prokuratura wciąż bada, czy ktoś mu pomagał.

Wśród ofiar był 37-letni Łukasz Urban, kierowca z Rożnowa pod Gryfinem. Czekał w Berlinie na rozładunek 40-tonowego tira, którym z Włoch przywiózł stal. Na miejscu dowiedział się, że musi czekać do rana, bo nie ma kto zająć się ładunkiem. Był 19 grudnia 2016 r. Według wskazań GPS-u zamontowanego w ciężarówce pojazd został uprowadzony wraz z polskim kierowcą, Łukaszem Urbanem, około godz. 15.45. Do zamachu doszło około godziny 20. Ciężarówka staranowała tłum ludzi i stoiska jarmarku na zamkniętej ulicy. O godzinie 20.07 strażacy odebrali pierwszy telefon o „wypadku” na terenie jarmarku.

Nie chce jałmużny

Ciężarówka marki Skania należy do Ariela Żurawskiego, który prowadzi firmę spedycyjną. Z Łukaszem byli kuzynami. Dla pana Ariela sprawa jeszcze długo się nie skończy. Stara się o odszkodowanie, bo przez decyzje niemieckich urzędników (a w zasadzie ich brak), jego firma popadła w kłopoty finansowe. Miesiąc temu niemiecki rząd zaproponował mu jedynie 10 tys. euro odszkodowania za straty jakie poniósł w wyniku zamachu. Wycenia je na 100 tys. euro. Po wielu miesiącach udało mu się porozmawiać z Kurtem Beckiem, pełnomocnikiem rządu Republiki Federalnej Niemiec. Rozmowy zakończyły się fiaskiem. To, co proponują Niemcy, nazywa jałmużną.

- Ja jałmużny nie chcę. Podejście Niemców mnie zaskoczyło. Nie zwrócę życia mojemu kuzynowi, ale nie mogę ponosić kosztów zamachu - mówił.

Nie wykluczył, że będzie zmuszony oddać sprawę do sądu. To oznaczałoby pozwanie państwa niemieckiego. Przedsiębiorcy z Gryfina pomaga znany adwokat, specjalizujący się w prawie niemieckim, mec. Stefan Hambura.

Tu go znali wszyscy

Rożnowo to niewielka miejscowość w powiecie gryfińskim. Razem kilkadziesiąt domów. Dwustu mieszkańców. Wszyscy znają się od dawna. Dom rodziny Łukasza stoi w połowie miejscowości. Ładnie otoczony płotem i zielenią. Po ślubie dobudowali piętro, w którym mieszkał Łukasz z żoną Zuzanną i 17-letnim synem. Zuzannę poznał w Baniach, trzynaście kilometrów od Rożnowa.

- Zakochał się i opowiadał, że nie wyobraża sobie być z nikim innym. Pamiętam jaki był szczęśliwy. Mówił, że zamieszkają razem. Zawsze chciał szybko wracać do żony. Tamtego dnia też był zły, że musi jeszcze jeden dzień zostać w Berlinie, bo nie chcą rozładować mu towaru - opowiada mieszkaniec wsi.

Zuzanna przeniosła się do Rożnowa. Zamieszkali w jego rodzinnym domu. Rodzice na dole, młodzi na piętrze. Gdy na świat przyszedł ich syn, szczęściu nie było końca.

Łukasza zawsze ciągnęło do samochodów. Nie wyobrażał sobie, żeby pracować w innym zawodzie niż kierowca. Jeździł zawodowo od 20. roku życia. Od pięciu lat w firmie kuzyna Ariela. To Ariel pierwszy stanął w obronie Łukasza, gdy jedna z niemieckich gazet napisała, że polski kierowca rozjechał ludzi na kiermaszu w Berlinie.

- Ja go znam od małego. To nie mógł być on. To był porządny facet. Skrupulatny, punktualny. Nie mógł się doczekać powrotu do domu. Był zły i rozczarowany, że w poniedziałek odprawili go z kwitkiem i nie mógł wyładować tej stali. Gdyby mu pozwolili, żyłby. Jak nie odebrał telefonu, to od razu wiedziałem, że musiało stać się coś złego. On zawsze odbierał. Dlatego nazywaliśmy go inspektorem. Nie obrażał się - mówił Ariel.

Łukasz szkołę podstawową skończył w Lubanowie, za Rożnowem. Tu też go wszyscy znają.

- Kiedyś spędzaliśmy dużo czasu na podwórku, jak byliśmy dziećmi. Potem kontaktów było mniej, bo Łukasz dużo jeździł. Widziałam go rok temu w sylwestra. Zamieniliśmy kilka słów. Bardzo go lubiłam. Był taki normalny. Nie wywyższał się - wspomina koleżanka z lat młodości.

- Łukasz to był wspaniały chłopak. To bardzo porządna rodzina. Nikt nie może o nich powiedzieć złego słowa. Byli normalnym małżeństwem, które się kochało - mówiła pani Irena Kosikowska z Rożnowa.

Śledztwo

Śledztwo trwa już rok. Prowadzi je wydział zamiejscowy Prokuratury Krajowej w Szczecinie. Zdecydowała o ściągnięciu do Szczecina tira użytego w zamachu.

- W ramach śledztwa zadbaliśmy o to, aby czynności były przeprowadzane w jednym miejscu. W związku z tym i prokurator i funkcjonariusze ABW, którzy zostaną do sprawy powołani, będą mieli dostęp do ciężarówki w jednym miejscu. Prokurator w polskim śledztwie jest w dosyć komfortowej sytuacji, ponieważ dysponuje materiałami strony niemieckiej. Zweryfikujemy ustalenia kolegów z Niemiec i poczynimy własne. Nie sądzę, by był to długotrwały proces - mówiła Aldona Lema.

Pogłoski

Prokuratura rozwiała wiele pogłosek i domysłów, które trafiały do opinii publicznej przez wiele miesięcy. M.in. nieprawdziwa okazała się informacja, że Łukasz próbował przeszkadzać terroryście tuż przed samym zamachem. Prokuratura ustaliła dokładną godzinę śmierci polskiego kierowcy. Zginał jeszcze przed zamachem. Otrzymał ciosy najpierw nożem, a następnie został zastrzelony z broni małokalibrowej. Do zabójstwa doszło kilka godzin przez zamachem, gdy ciężarówka znajdowała się na odległym o kilka kilometrów od miejsca zamachu parkingu przy bulwarze Friedrich-Krause-Ufer. Kierowca siedział wtedy na fotelu pasażera, czego dowiodło między innymi badanie śladów dymu prochowego. Chwilę wcześniej poszedł na obiad do pobliskiego baru z kebabem. Gdy wrócił, napastnik już szykował się na przejęcie tira. Sytem GPS pokazał, że ktoś kilka razy próbuje ruszyć samochodem. Ktoś, kto nie znał samochodu i miał problem z obsługą tira.

- Łukasz jechał z transportem stali z Włoch do Berlina. Gdyby nie ten postój, żyłby. A tak głodny i zmęczony, poszedł na kebaba. Wiem, że jeszcze ok. godz. 14 kontaktował się z rodziną. Potem już jego telefon nie odpowiadał - mówił Ariel Żurawski.

To on identyfikował na podstawie zdjęć zwłoki znalezione w ciężarówce.

- Łukasz miał spuchniętą twarz, był bardzo pobity. Miał wiele ran zadanych czymś ostrym. Policja mi powiedziała, że miał też rany postrzałowe. Pewnie się bronił. Łukasz to był kawał chłopa. Jedna osoba nie mogła go tak zmasakrować - mówił.

Sprawca

Terrotystą okazał się poszukiwany listem gończym w całej Europie Tunezyjczyk Anis Amri, który miał mieć powiązania z Państwem Islamskim. Kilka dni po zamachu Amri został zastrzelony przez włoskich policjantów podczas próby wylegitymowania w Mediolanie.

Zobacz także:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Rok po zamachu w Berlinie. Śledztwo trwa, pieniędzy nie ma - Głos Szczeciński