Rząd postanowił, pod wodzą minister Zalewskiej, poderżnąć gardła gimnazjom. Szybko, ciach i po gimnazjach! Nie było mi dane uczyć się w gimnazjum, widząc jednak determinację, z jaką rząd chce zmienić polską szkołę, z godziny na godzinę nabieram coraz większych podejrzeń, których nie mogę tłumaczyć jedynie wrodzonym wstrętem do polityków. Tu bardziej niż o gimnazja chodzi o dobranie się do wszystkich programów oświatowych, które przez całe lata zrobiły z części Polaków pozbawionych prawdziwych uczuć narodowych nihilistów, liberałów, socjalistów, krótko, mówiąc, euro-idiotów - jak mawiają prawicowi klasycy.
PiS słusznie doszło do wniosku, że część społeczeństwa (gorszy sort) to zasoby ludzkie, trzymając się korporacyjnej terminologii, z punktu widzenia nowej ideologii na zawsze stracone. Ta władza, jak Kaczyński - wroga, potrzebuje nowego obywatela, przepis na niego wraz instrukcją obsługi przygotowują właśnie w oświatowych i naukowych laboratoriach najwybitniejsi specjaliści od dobrej zmiany. W białych fartuchach z orłem na piersiach starają się odpowiedzieć na kluczowe dla rozwoju naszej młodzieży pytania: ile religii zamiast matematyki; jak naukę o człowieku zastąpić przysposobieniem obronnym i w prostych żołnierskich słowach tłumaczyć różnice pomiędzy kobietą a mężczyzną, unikając drażliwych anatomiczno-lewackich szczegółów.
Niewielu trzeba tłumaczyć, jak bardzo potrzebujemy obywatela niewątpiącego w zamach smoleński, bez zdziwienia wsiadającego do pociągu „Żołnierz Wyklęty” relacji Warszawa-Rzeszów, obywatela wytrwale analizującego dzieła zebrane Lecha Kaczyńskiego, celnie strzelającego do sylwetki zakradającego się uchodźcy, inteligentnego mistrza celnej riposty, oddalającego zarzuty komisji weneckiej.