Szkolne Kasy Oszczędności kojarzone są z czasami PRL. Okazuje się jednak, że wiele dzieci chętnie wpłaca na szkolne książeczki.
- Koło SKO jest tak stare jak nasza szkoła - mówi Beata Laskowska-Łepek, dyrektorka Zespołu Szkół nr 20. - Ta akcja nie polega jedynie na prostym oszczędzaniu. Nie chodzi tylko o bierne wpłacanie na konto. To nie miałoby w ogóle sensu. Systematyczne zbieranie pieniędzy na koncie ma walor edukacyjny, uczy ekonomii. Dzięki temu dzieci dowiadują się, że trudno, ale jednak, można je zdobyć. Stąd młodzież piecze ciasteczka, organizuje kiermasze z używanymi maskotkami, a w szkolnej świetlicy tworzy zakładki do książeki kartki wielkanocne. Dochód z ich sprzedaży zasila konta SKO, które pod koniec roku przeznaczamy na „zieloną szkołę”.
- Od dwóch lat zajmujemy pierwsze miejsce w konkursach Szkolnych Kas Oszczędności organizowanych przez Bank Spółdzielczy - cieszy się Piotr Wandel, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 4. - Nie polegają one tylko na wpłacaniu pieniędzy. Dzieci, na przykład, zbierają makulaturę i inne surowce wtórne, a pieniądze gromadzą na kontach. Oprócz efektów ekonomicznych mamy więci ekologiczne. Nie wszyscy rodzice popierają jednak tę akcję. - Wolę dać dziecku drobne, żeby mogło sobie włożyć do skarbonki. Samo może zdecydować, czy już ją otworzyć i wydać na przykład na lody, czy lepiej poczekać i składać do czasu, aż uzbiera na grę - mówi pani Małgosia, mama 7-letniego Krzysia. W przekonywaniu maluchów i rodziców do tej formy oszczędzania nie pomaga jednak polityka banków. - Oprocentowanie lokat jest na tym samym poziomie, na jakim są wkłady a vista - mówi dyrektor Laskowska-Łepek. - W dodatku od zysków z oprocentowania trzeba odprowadzić „podatek Belki”.
