Rozmowa z IWONĄ GUZOWSKĄ, byłą mistrzynią świata w boksie, posłanką Platformy Obywatelskiej.
<!** Image 2 align=right alt="Image 69767" sub="W ringu nie ma miejsca dla słabeuszy. Boks to sport dla osób, które mają mocną psychikę i duszę wojownika. Na zdjęciu Iwona Guzowska
(z prawej) w zwycięskiej walce z Chris Kreuz. Stawką pojedynku był zunifikowany tytuł mistrzyni świata w wersjach WIBO/IWBF. /Fot. Łukasz Głowala/KFP">W wyborach parlamentarnych uzyskała Pani prawie 10 tys. głosów. Zaskoczył Panią ten wynik?
Absolutnie się tego nie spodziewałam. Tym bardziej że nie prowadziłam żadnej wielkiej kampanii wyborczej. Nie miałam ani spotów reklamowych w telewizji, ani wielkich billboardów na ulicach Gdańska. Wyborcy obdarzyli mnie wielkim zaufaniem. I to jest ogromny kapitał. Teraz nie mogę zawieść.
Co zatem sprawiło, że tylu ludzi oddało na Panią głos?
Polacy chyba mieli dość kłótni w Sejmie i tego ciągłego szukania na kogoś haka. Chcieli, aby w ławach poselskich zasiedli ludzie, którzy będą dyskutowali na argumenty. Ludzie, po prostu, chcą żyć lepiej.
Dlaczego postanowiła Pani zostać posłanką? Czy wcześniej interesowała się Pani polityką?
Na pewno nie zrobiłam tego dla pieniędzy. Uposażenie poselskie - 12 tys. zł miesięcznie - to mniej pieniędzy niż ostatnio zarabiałam. Start w wyborach parlamentarnych zaproponował mi radny Piotr Dzik z Gdańska. Długo się nad tym zastanawiałam i po konsultacjach z bliskimi, podjęłam decyzję na „tak”. Od kilku lat obserwowałam to, co działo się na polskiej scenie politycznej. Wiele rzeczy mi się nie podobało. Chcę zrobić coś dobrego dla mojego kraju.
<!** reklama>O co będzie Pani zabiegała w Sejmie? Ludzie nie chcą obietnic bez pokrycia.
To prawda. Będę walczyła o dobro biednych dzieci z domów dziecka oraz rodzin patologicznych, a także o dobro polskiego sportu. Dlatego zgłosiłam akces do dwóch komisji - polityki społecznej oraz kultury fizycznej i sportu. Na pewno są potrzebne zmiany w ustawach. Marzy mi się, aby powstało więcej Rodzinnych Domów Dziecka. Dobrym rozwiązaniem są też wioski dziecięce, które już działają w Polsce, ale wciąż jest ich za mało. Ludzie, którzy podejmują się opieki nad nieletnimi, muszą jednak podlegać bardzo szczegółowej weryfikacji. Sama byłam dzieckiem adoptowanym i wiem, jak ważne jest, aby wychowywać się w normalnej rodzinie. Ja miałam wiele szczęścia, bo trafiłam do cudownych ludzi, lecz wiele dzieci nie ma takiej możliwości. Uważam, że mam wobec nich dług do spłacenia. Chciałabym też pomóc polskiemu sportowi, bo nie ma wątpliwości, że reformy są konieczne. Trzeba naszej młodzieży stworzyć możliwości rozwoju jej talentów, zadbać o cały system szkolenia i w większym stopniu wykorzystać hale sportowe przy szkołach. Wsparcia potrzebują też sportowcy wyczynowi, którzy często, pomimo wielkich sukcesów, borykają się z wieloma problemami, zamiast skoncentrować się na tym, co potrafią robić najlepiej. Teraz, oczywiście, najważniejszą sprawą jest EURO ’2012. Wiem, że powstanie specjalna komisja, która zajmie się przygotowaniami do piłkarskich mistrzostw Europy i nie wykluczam, że będę w niej pracowała.
<!** Image 3 align=right alt="Image 69767" sub="Fot. Wojtek Jakubowski/KFP">W polityce obowiązują twarde reguły. Czasami tak, jak w boksie, trzeba być odpornym na ciosy. Co Pani na to?
Trzeba mieć mocną psychikę, a ja będąc pięściarką już się zahartowałam. I zapewniam, łatwo się nie poddaję. Myślę, że mimo wszystko na ringu jest łatwiej. Tu obowiązują jasne zasady, a w polityce nie zawsze gra się fair play. Otrzymałam jednak wielki kredyt zaufania od społeczeństwa i zrobię wszystko, aby po zakończeniu kadencji nie mówiło się o mnie jako o posłance, która była w Sejmie, ale nic nie zdziałała.
W historii sportu zapisała się Pani jako pierwsza polska pięściarka, która przeszła na zawodowstwo. Zdobyła Pani tytuły mistrzyni świata w trzech federacjach. Nie szkoda Pani boksu?
Odpowiem słowami piosenki: „Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym”. Karierę sportową zakończyłam ponad trzy lata temu. I już na pewno nie wrócę na ring. Poza tym, nie pozwala mi na to moje zdrowie. Po wypadku samochodowym, do którego doszło w Gdyni, mam uszkodzony kręgosłup szyjny. Ale nie ma czego żałować, bo życie sportowca wcale nie jest usłane różami.
No właśnie. Zwykle traci rodzina. Jak zatem udało się Pani pogodzić macierzyństwo z wyczynowym uprawianiem sportu?
Było ciężko, bo sama wychowywałam syna. Przez pewien czas mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu i proszę mi wierzyć, wiem, co to znaczy, kiedy człowiek nie ma pieniędzy, aby kupić dziecku lizaka. Byłam trzykrotną mistrzynią świata w kick-boxingu i otrzymywałam tylko 500 złotych stypendium. Wiązałam koniec z końcem. Na treningi jeździłam z synkiem. Około godziny 22 wracaliśmy do domu tramwajem. Mały zasypiał ze zmęczenia i ja też. Powiem wprost, kontrakt zawodowy podpisałam wyłącznie dla pieniędzy. Zrobiłam to dla Wojtka, chociaż wiem, że w chwilach, gdy mnie potrzebował, nie było mnie przy nim. Na szczęście, pomoc zaoferowała mama. Bez niej nie dałabym rady.
Ile zarobiła Pani za jedną walkę?
Za mistrzostwo Europy otrzymałam 7 tysięcy złotych. Najwięcej, bo 10 tysięcy euro dostałam za zdobycie mistrzostwa świata. Ale to i tak nic w porównaniu z tym, co zarabiają mężczyźni, którzy walczą na ringu.
A jak to jest w ringu?
Człowiek czuje się jak wojownik. Boi się bólu i porażki. Ale jeszcze większy stres jest przed walką. Zjadały mnie wtedy nerwy. Robiłam wszystko, aby być maksymalnie skoncentrowana. Wyłączałam telefon komórkowy, bo nie chciałam z nikim rozmawiać. Potrzebowałam spokoju. Nie lubiłam też, gdy na trybunach siedzieli moi bliscy. Ich obecność po prostu mnie rozpraszała.
Zostawmy boks, podobno ma Pani także inne zainteresowania.
Jeżdżę konno. Mam nawet licencję i startuję w zawodach. Kilka razy podczas imprez regionalnych udało mi się zająć miejsce w pierwszej trójce. Poza tym, jestem właścicielka dwóch koni. Pierwszy nazywa się Alabama, drugi to Nordic. Lubię także malować obrazy. W dzieciństwie chodziłam nawet do malarzy na gdańskiej Starówce. Pytałam ich, jak najlepiej mieszać farby. Nauka nie poszła w las, bo otrzymałam wyróżnienie podczas konkursu we Włoszech. W wieku 16 lat miałam już własną wystawę. A co było na tych obrazach? Rzecz jasna, konie!