Straszny huk, szczęk zgniecionych blach, a później już tylko płacz i szok. Pasażerowie autokaru jadącego do Rzymu mogą jednak mówić o szczęściu w nieszczęściu.
<!** Image 2 align=right alt="Image 22999" >Aż trzy autokary wiozące Polaków na wycieczki w różnych punktach Europy miały w miniony weekend wypadki. W jednym z nich - jadącym do Rzymu byli też inowrocławianie. Wśród pasażerów znajdowało się, między innymi, kilku radnych miejskich: Piotr Jóźwiak, Honorata Kryszk-Malec, Jacek Tarczewski, Janusz Radzikowski, Leszek Foksowicz i przewodniczący Rady Miejskiej Jan Koziorowski oraz dwóch księży z miejscowych parafii. Do kraksy doszło w sobotę około 40 kilometrów od granicy z Polską.
- To wszystko to były ułamki sekund. Autobus zjechał nagle na drugi pas, a potem z pełną siłą uderzył w przepust drogowy. Wyrwało nam cały przód. Nastąpiło potężne uderzenie. Było tak silne, że połamały się wszystkie foteliki wewnątrz. Ludzie powpadali jeden na drugiego. Potem już tylko była cisza i płacz - relacjonuje Janusz Radzikowski, jeden z uczestników wypadku. Na szczęście, choć wszystko wyglądało bardzo groźnie, w kraksie nikt nie zginął. Trzy osoby zostały jednak przewiezione do czeskich szpitali. Wśród nich był kierowca autokaru i dziecko, u którego podejrzewano wstrząs mózgu.
Wszyscy pasażerowie podkreślają, że czeskie służby ratownicze przyszły im błyskawicznie z pomocą.
- Zrobili to rewelacyjnie. Dwie minuty wystarczyły, aby na miejscu pojawiły się jednostki ratownicze, a nawet helikopter. Wszystko, co tylko było można, przysłano nam do pomocy. Najgorsze było jednak coś innego. Ludzie byli w ogromnym stresie, w szoku, wszyscy się nami interesowali, ale np. z naszej polskiej ambasady nawet nikt nie zatelefonował i nie zapytał, co się dzieje czy nam pomóc czy nie - podkreśla nasz rozmówca.
Gdy już zaopiekowano się wszystkimi uczestnikami pielgrzymki, okazało się, że część z nich nie chce już kontynuować podróży. Następnego dnia 30 osób zdecydowało się wracać, a 20 pojechało jednak dalej.
Nadal nie wiadomo, co było przyczyną wypadku. Jak informowała w sobotę wieczorem telewizyjna „Panorama”, w grę wchodziło zasłabnięcie kierowcy. Część z pasażerów przypuszcza, że mógł on zasnąć „za kółkiem”.
- Do Rzymu wieźliśmy figurkę w darze dla Ojca Świętego, myślę, że koledzy ją przekażą. Tak sobie myślę, że może ta figurka nas uratowała, a może zwyczajnie - Pan Bóg nie chciał nas w Rzymie. Bez względu jednak na powody, do autobusu w najbliższej przyszłości nie wsiądę - dodaje Janusz Radzikowski, który zdecydował się wrócić do domu.