I zbyt gorliwie nie czekałem też z tego powodu, że robienie żwawego filmu szpiegowskiego – jak “Kuriera” reklamowano – z historii misji Jana Nowaka-Jeziorańskiego było zadaniem z lekka karkołomnym. Raz, że pan Nowak-Jeziorański autentycznym bohaterem był, a taka pomnikowość nigdy żwawej opowieści nie służy. Przytłacza ją, pęta i dziwnie jednostronną czyni. A dwa, że dostajemy opowieść, którą już doskonale znamy, wiemy jak się skończy i żadne narracyjne ozdobniki tu nie pomogą, żeby emocje wykrzesać. Jasne, jasne, miał to być też edukacyjno-patriotyczny drogowskaz dla młodzianków, co to pokaże im, kto bohaterem był i wytłumaczy, dlaczego powstanie zdecydowanie wybuchnąć powinno (na tym zależało pewnie wyjątkowo koproducentowi, czyli Muzeum Powstania Warszawskiego). Tylko czy ten młodzianek, wychowany na Netfliksie i HBO to łyknie? Sorry, nie łyknie raczej. I tak dobrze, że komputerowe animacje nie wyglądają już jak ostatni paździerz, tylko w miarę znośnie.
Twórcy filmu zastosowali zresztą specyficzną pomysł, jak na balladę o Nowaku-Jeziorańskim - bo to właściwie historia jednej jego akcji. I trochę mamy wrażenie wyrwania postaci z kontekstu – bo ani naszego bohatera dobrze nie poznajemy, ani nie wiemy dlaczego jest jaki jest, ani czego już dokonał. A sama akcja? Mamy wierzyć, że od niej zależą losy powstania, ale przecież dobrze wiemy, że nie do końca, więc napinki specjalnej nie mamy...
Tak więc przenosimy się do roku 1944, w Warszawie szykowane jest powstanie, a w Londynie, wśród emigracyjnej elity, trwają przepychanki. Bo jedni sens powstania widzą, ale inni niespecjalnie. Do Polski rusza kurier, żeby dotrzeć do szefostwa podziemia. A jego śladem ruszają agenci gestapo.
Swoją drogą szkoda, że pan Pasikowski nie mógł poświęcić więcej czasu polskiemu piekiełku w Londynie, bo parę scen – jak ta z generałem Tatarem – jest smaczna. No i film może nabrałby trochę głębi, bo niestety patriotycznymi zaklęciami, padającymi z ekranu, głębi się nie wyczaruje. A tak pozostaje nam dosyć wartka opowieść – kręcić pan Pasikowski potrafi – ale mimo wielu mówionych wielkimi literami kwestii, mało porywająca.
No a aktorzy? Pan Philippe Tłokiński jako Nowak-Jeziorański wypada nieźle, reszta ekipy też przyzwoicie. Właściwie trudno się do kogoś przyczepić, nawet pan Pazura epizod ma smaczny. Ale jak się okazuje, jak na dobry film to trochę za mało.
