Matoł wziął sprej i w ciemną noc namazał wielkie „MAZA” przy wejściu do byłej Dyrekcji Pruskiej Kolei Wschodniej przy ulicy Dworcowej 63. Za czasów kajzera Wilusia pewnie by nie namazał. Nie tylko dlatego, że wtedy sprejów jeszcze nie wymyślono. Trudno mi oszacować, jak długo maże się duże, fikuśne „MAZA” w kilku kolorach, przybrane dekoracyjnymi kropkami. Domyślam się, że wykorzystuje się do tego szablon, lecz mimo to ów artystyczny happening musi trwać z kilkanaście minut. Za kajzera Wilusia nie wymyślono też jeszcze wideomonitoringu. Nadzwyczaj sprawnie działali za to delatorzy, czyli, mówiąc prościej, donosiciele, kapusie, szpicle, gumowe ucha. Za kajzera Wilusia matoł z farbą miałby więc błyskawicznie na karku wąsatego policaja, na grzbiecie zaś sine pręgi po pierwszej lekcji wychowania obywatelskiego.
<!** Image 2 align=none alt="Image 190463" sub="Intensywne czynności śledcze po środowym wypadku motocyklisty na Osowej Górze. Fot.: Tymon Markowski">
Dziś, gdy matoł spostponuje jeden z piękniejszych budynków w mieście, od kilku lat nieustannie będący przedmiotem sprzedaży, słyszymy, że oj, dostałby hultaj za swoje, ale gdyby zaczął bazgrać... pół roku później. Tak się bowiem niefortunnie złożyło, że na Dworcowej drogowcy są szybsi niż spece od elektronicznych zabezpieczeń i odrestaurowana już w tym miejscu ulica oka Wielkiego Brata doczeka się dopiero pod koniec roku. Współcześni policaje małą też mają wiarę w społeczną aktywność współczesnych delatorów. Ba, gdyby nie reporter „Expressu”, policaje w ogóle nie zaprzątaliby sobie głowy poszukiwaniem sprawcy spaskudzenia zabytku, wystawianego na sprzedaż z ceną bodaj sześciu milionów złotych. Jak bowiem usłyszeliśmy z wiarygodnych ust: „Komisariat Policji Bydgoszcz-Śródmieście nie otrzymał w tej sprawie zgłoszenia, a ten czyn może być ścigany tylko w oparciu o taki wniosek”. Tkwimy zatem w błędnym kole. Policja nie namierzy matoła na gorącym uczynku mazania, bo nie ma wideo- monitoringu. A post factum ścigać go nie będzie, póki ktoś nie zgłosi naruszenia prawa. Delatorów zaś brak, bo my się teraz, w wolnej Polsce, donosicielstwem brzydzimy. Matoł może więc mazać spokojnie - przynajmniej do grudnia. Czy do tej pory zdąży nam udekorować po swojemu całą Dworcową?
<!** reklama>
Na Osowej Górze w środowy poranek zaspany kierowca volvo zmiótł z motocykla i zarazem z tego świata młodego mężczyznę. Do wypadku drogowego na szczęście nie trzeba jeszcze wzywać policji specjalnym zaproszeniem. Zjawiła się, a jakże - na zdjęciu widać nawet, że w silnym składzie. Zapewne tylko przypadek sprawił, że aparat naszego fotoreportera zatrzymał w kadrze pięciu dżentelmenów w mundurach, z których dwóch stoi z założonymi rękami, dwóch rozmawia ze sobą, a jeden prawdopodobnie pochłonięty jest twórczością literacką. Nie znam się na pragmatyce czynności dochodzeniowych. Być może tak to musi wyglądać po śmierci człowieka na drodze. Faktem jest, że kierowcy i pasażerowie, którzy w korku w tym miejscu stracili około godziny i pospóźniali się do pracy, skarżyli się nie na działanie policji przy ustalaniu przyczyn wypadku, lecz na to, że przez te pierwsze 40 minut od wypadku nikt z drogówki nie spróbował zapanować nad chaosem komunikacyjnym: wytyczyć objazdu, pokierować ruchem. I dlaczego - pytali też świadkowie - zwłoki motocyklisty leżały na drodze aż dwie godziny?
Pamiętam, że podobna myśl przyszła mi do głowy parę tygodni wcześniej, gdy w pobliżu Bydgoszczy, koło Przyłęk, doszło do największej chyba tragedii motocyklistów w ostatnich latach. Na skrzyżowaniu na tak zwanej drodze serwisowej zginęło ich wtedy aż trzech. Jeden z reporterów wysłał mi SMS-a o wypadku około południa. Jakież było moje zdziwienie, gdy cztery godziny później, chcąc przejechać w drodze do pracy przez to feralne skrzyżowanie, musiałem zawrócić przed policyjną taśmą. A za nią wciąż jeszcze widać było rozbite auto i czarny worek. Szkoda, że pochylając się nad śmiercią, nikt nie dba o psychikę żywych. Nie każdy z nas jest ze śmiercią za pan brat. Niektórzy taki widok długo odchorowują.