<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Prawie wszystko jest tu jakieś takie małe... I takie zwyczajne. Małe radości i małe problemy, mały biznes i małe kariery. Ot, mały świat Polaków zwyklaków. Nawet nasz polski diabeł jest tu tyci i wcale nie przypomina makiawelicznego drania, a raczej takiego cichego funkcjonariusza, małego człowieczka, który swoją małą wredotą sprawia bliźnim duże kłopoty. I tylko tragedia, która dotyka bohaterów tego filmu, jest naprawdę wielka. Do tego bardziej wszechpolska niż prywatna.<!** reklama>
Bo choć „Kret” opowiada o kochającej się rodzinie w godzinie próby, to w tle mamy wszystko to, co do tej próby doprowadziło. Wielką historię, która wymaga ofiar, i nasze polskie kreowanie i obalanie symboli, i nieumiejętność dostrzegania niuansów między ostrą bielą a ostrą czernią, i to, do czego prowadzi zakopywanie prawdy i polityka przemilczeń. Mamy tu też nasz dwudziestoletni problem lustracji, której nie było. Bo jakoś w przeciwieństwie do mądrzejszych od nas krajów tak naprawdę nigdy do niej nie doprowadziliśmy, sami fundując sobie lustrację dziką, gdzie sędziami stali się władcy teczek. Jest też w „Krecie” przejmująca scena, kiedy świadectwo - bohater czy zdrajca - wystawia w sądzie ów polski diabeł, czyli prowincjonalny ubek. I traktowany jest jak wyrocznia.
Ten film to jednak nie tylko opowieść o polskich mitach i o tym, jak sobie z nimi nie poradziliśmy. To przede wszystkim historia o rodzinnych relacjach, w które wpisane są poświęcenie, miłość, ale i zamiatane pod dywan tajemnice.
Co ciekawe, film Rafaela Lewandowskiego jest jak na dzisiejsze czasy bardzo klasycznie zmajstrowany. Mamy tu spokojne plany, chronologię, opowiadanie o uczuciach i odczuciach szczególikami i gestami. Mamy też wyraźne stanowiska ideowe, wpisane w konkretne postacie. Bądźmy szczerzy, nie każdemu taka poetyka, w której raczej delektujemy się filmem niż coś odkrywamy, będzie odpowiadać. Mnie odpowiada.
Głównych bohaterów poznajemy jako biznesmenów klasy bardzo „small”. Jeżdżą do Francji i ściągają swoim busikiem odzież na wagę. Ojciec to bohater „Solidarności” z kopalni, w której milicja zastrzeliła robotników, syn ma młodą żonę, dziecię i skromne marzenia. Pewnego dnia w gazetach pojawia się informacja, że kapusiem ubeków wśród strajkujących był właśnie nasz bohater.
„Kret” to również aktorskie wyżyny, co znowu nie zdarza się w naszym kinie za często. To że Marian Dziędziel jest już superważną postacią w naszym aktorskim światku, wiadomo nie od dziś, ale „Kret” to na pewno jedna z jego najlepszych ról. Znowu świetny jest Borys Szyc w roli chłopaka swojaka, podobnie jak grająca jego żonę Magdalena Czerwińska. Najbardziej poruszający jest chyba jednak Wojciech Pszoniak w roli ubeka. Nie, wcale nie gra tym razem Wielkiego Manipulatora czy cynicznego mafiosa. Jest bardzo zwykłą szują, robiącą bardzo zwykłe świństwa.