- Nasz polski pracodawca wchodził do hali, klaskał w dłonie i wołał do nas: szybko, szybko, zapier... - opowiadają polskie pracownice zakładów mięsnych Wolfa w bawarskim miasteczku Schwandorf.
Mieszkańcy naszego regionu trafili do Bawarii zatrudnieni przez polską firmę, która oddelegowała ich do pracy w Niemczech. Dla kilkudziesięciu osób Schwandorf okazał się piekłem. Ich ciężkiej harówce towarzyszyły szykany ze strony brygadzistów oraz niekończące się problemy z pieniędzmi, które nie były wypłacane w terminie. Często nie było ich w ogóle lub wypłacane sumy były tylko częścią tych, jakie pracownikom się należały. Nagminne były również problemy z dokumentami, ZUS-em, świadectwami pracy, itp.
<!** reklama>O pieniądze walczą przed sądem
Kłopoty, jakie mają nasi rodacy, trwają od dłuższego czasu. Wcześniej zatrudniała ich toruńska firma Alex. Jej właściciel, Sylwester Lipiński, zaklinał się, że sam został oszukany przez niemieckich partnerów, czyli firmę Pro-Flex z Nadrenii-Westfalii, która odpowiadała za kontakty między polskimi pośrednikami a zakładami Wolfa. Dawni pracownicy jako winnego wskazują jednak Lipińskiego i walczą o swoje pieniądze przez sądem. W tej historii pracodawcy zmieniają się jak w kalejdoskopie, od 1 listopada 2009 roku było ich pięciu, kłopoty nadal są jednak te same.
Poganiał, odliczał czas
- W marcu zatrudniła nas firma Damix z siedzibą w Samsieczynku - opisują swoje losy pracownicy zakładów Wolfa. - Umowa na czas określony, wypłata do ręki, nie na konto. Naszym pracodawcą był m.in. Michał K. (nie udało nam się z nim skontaktować), który wcześniej był takim samym pracownikiem jak my, ale później bardzo źle nas traktował. Przychodził do hali klaskał w dłonie i wołał do nas: szybko, szybko, zapier... i odliczał nam czas wykonywanych czynności.
Pojawiły się problemy z ZUS, jak opowiadają ludzie, pracodawca zgłosił ich do zakładu i tego samego dnia zgłoszenie wycofał, nie płacąc żadnych składek. Już w kwietniu jednak Polaków zatrudniła kolejna firma, należące do Mirosława Cieżniakowskiego - Przedsiębiorstwo Handlowo-Usługowe z Czemlewa. Zmienił się szef, ale za kontakty z pracownikami nadal odpowiedzialny był pan Michał K., warunki również pozostały te same. Podczas czerwcowej wypłaty (do ręki, nie na konto), doprowadzeni do ostateczności ludzie czekali całą noc pod drzwiami, by dostać choć część swoich pieniędzy. W lipcu już ich nie zobaczyli. Podobno niemiecki pośrednik ma je wciąż na koncie, ale nie może wypłacić, ponieważ PHU nie przedstawiło mu wymaganych dokumentów.
Niedługo się wyjaśni?
- Ja tu jestem najmniej winny, a przez to wszystko mam teraz kontrolę z ZUS i Państwowej Inspekcji Pracy - tłumaczy się Mirosław Cieżniakowski. - Chcę pomóc tym ludziom odzyskać pieniądze. Z tego, co wiem, sprawę bada już niemiecka policja, w ciągu dwóch tygodni powinna się wyjaśnić.
Tymczasem całego zamieszania wreszcie dość miały również zakłady Wolfa, które rozwiązały umowę zarówno z niemieckim, jak i polskim pośrednikiem. Od 1 lipca Polaków zatrudnia spółka Meat Pros z Bielska-Białej. Za nimi już pierwsza wypłata i... pierwsze kłopoty. Wypłacane sumy nie zgadzały się z liczbą przepracowanych godzin, podobno zaginęła lista z godzinami pracy. Znów problemy z pieniędzmi, czy za nimi, jak poprzednio, pojawią się kłopoty z ubezpieczeniem i innymi dokumentami?
Firma sprawdza
- Spółka wyjaśnia sytuację dotyczącą ewentualnej pomyłki i niewypłacenia pracownikom części wynagrodzenia - zapewnia Sylwia Studencka z firmy Meat Pros. - Każdy pracownik został też zgłoszony do ZUS w terminie przewidzianym w przepisach prawa, a zgłoszenia przekazywane są z odpowiednim arkuszem do oddziału ZUS w celu uzyskania potwierdzenia formularza e101, a zatem każdy pracownik ma prawo do korzystania z pomocy medycznej zarówno na terenie Polski jak i Niemiec.
Do tematu wrócimy.